środa, 1 stycznia 2014

Średnio śmieszne nieudane odliczanie.

4...3...2...1...! I nic. Ciemność. Lecz zacznę od początku.

    Przedwczoraj stwierdziłam, że nie widzę sensu w powrocie do domu do taty na pozostałe cztery dni przerwy świątecznej, ponieważ sama podróż do San Francisco zajęłaby przynajmniej siedem godzin. Po za tym, chciałam spędzić ten czas z Percym, żebyśmy mogli razem świętować nas pierwszy wspólny sylwester. Znaczy, oczywiście co roku Domek Hefajstosa przygotowuje wspaniały pokaz sztucznych ogni, wszyscy (znaczy, ci co zostali) bawią się i ucztują, zapominając o wszystkich problemach.
    Jako przywódca domku Ateny, pomagałam dzieciom Hefajstosa pod względem technicznym przy tworzeniu pokazu. Miałam za zadanie wyliczenia wysokości, którą obierze dany przedmiot, po zapaleniu i wystrzeleniu w powietrze, lecz oczywiścienie sprawiło mi to problemu, bo matematyka wbrew opini większości nie jest trudna. Choć oczywiście Percy mi nie uwierzy.

   
     Gdy zbliżała się dwudziesta trzecia, postanowiłam zacząć się szykować. Założyłam granatowe rurki i zwykłą bluzkę na ramiączkach. Mam tylko nadzieję, że nie będzie mi zbyt zimno, może w razie potrzeby Percy pożyczy mi swoją kurtkę. Zaczęłam wspominać, jak mnie przytulał i jak wtedy było mi ciepło. Hmm, może bluza nie będzie potrzebna?
 - Wow, Annabeth... - krzyknął z wrażenia Percy. Podbiegł jak najszybciej i pocałował mnie w policzek. Chyba nie przywykł do oglądania mnie w takim stroju - Wyglądasz... Pięknie! 
- Dziękuję - odpowiedziałam rumiejąc się. Wzięłam go za rękę i razem poszliśmy obejrzeć fajerwerki.


    Lecz wtedy wydarzyło się coś dziwnego. Zaczęliśmy wielkie odliczanie, a gdy wybiła północ, wszyscy krzyczeli, składali życzenia, cieszyli się. A zaraz potem wszyscy zwrócili oczy ku niebu. Zwykłe, czarne niebo, jak w każdą bezchmurną noc. Ale co z sztucznymi ogniami Dziewiątki? Przecież wszystko sprawdziliśmy, jeszcze półtorej godziny temu nic nie szwankowało. Dzieci Hefajstosa mają ogomną smykałkę do technologi, więc nie ma mowy, o popełnieniu błędu w montażu. Chyba że....
- Jake! - zwrócłam się do grupowego Dziewiątki.
- Annabeth, ja... nie wiem co się stało. Osobiście sprawdziłam wszystkie przewody jeszcze dziesięć minut temu - kontynuował - Nie sądzisz chyba, że to był..
- Sabotaż - wciełam się - Ktoś najwyraźniej, nie chciał, by pokaz się odbył. Tylko kto? Kto chciałby nie dopuścić do wydarzenia? Przecież wszyscy uwielbiają fajerwerki... - myślałam na głos.
- Ktoś, kto albo nie lubi hałasu albo chciałby się zemścić na Dziewiątce - stwierdził Percy, widząc moją zakłopotaną minę.
- Zemścić się na Dziewiątce... - powtórzyłam.
- Nie wiem, co zrobiliśmy, ale znajdziemy winowajcę. Zapłaci nam za to - powiedział Jake, wyraźnie wkurzony. Jak większość półbogów, miał ADHD, więc najchętniej od razu zaczął by działać. Trzeba by go jednak powstrzymać.
- Sprawdźmy miejsce, gdzie złożyliśmy fajerwerki - zaproponowałam - Może tam znajdziemy jakiś trop?

    Zgodzili się i pognaliśmy, w tym ja w wąskch rurkach, w stronę wzgórza. Prawdopodobnie wygladaliśmy komicznie, ale cóż, nie to jest teraz najważniejsza, prawda? Magiczne fajerwerki były rozłożone, tak jak powinne, by przy wybuchu stworzyć obrazek, przedstawiający pokonanie Kronosa (co miało być niespodzianką) oraz radość z wygranej. Lecz z niewiadomych powodów nie wypaliły.
    I wtedy zauważyłam coś błyszczącego w trawie. Schyliłam się i podniosłam zgnieconą puszkę Coca-Coli. Zwykłą, nie dietetyczną. I już wiedziałam, kto - albo raczej z którego Domku - unieruchomił fajerwerki. I raczej nie był to sabotaż.
    Powiedziałam chłopakom, że muszę na chwilę pójść i pobiegłam do Domku Jedenastego. Hermes. Bóg podróży, wędrówki, ale i złodzei i psot. Pamiętam, jak kiedyś tylko dla dowcipu bracia Hood polali trucizną koszulkę jednej z łowczyń, uniemożliwiając jej udział w misji. Luke był grupowym Jedenastki. Dlatego cały czas mam szacunek do tego Domku. Ze względu na niego. 

    Po śmierci Luke'a, grupowymi zostali właśnie Travis i Connor. Zawołałam ich, lecz ich miny zdradziły ich na samym początku.
- Yhm, hej Annabeth - przywitał się Connor - co tam?
- Wy doskonale wiecie, co. To miał być żart wszechczasów, tak? - spytałam podejżliwie.
- Chcieliśmy, by fajerwerki, oprócz pokonania Kronosa, dodały nasze podobizny w tle. Jako bohaterów. Tylko tyle - powiedział zakłopotany Travis. - Przepraszamy.
- Naprawię go. Ale w zamian obiecajcie, że mi pomorzecie w pewnej sprawie.

   
Spojrzeli na siebie i kiwnęli głowami. Piętnaście minut później w końcu zobaczyliśmy piękny, taki jaki miał być, pokaz sztucznych ogni. Percy zauważył mnie, ale pomimo tego, że byłam cała ubłocona, tylko się uśmiechnął i przyciągnął do siebie. Pocałował mnie czule.
- Jak dla mnie zawsze wyglądasz pięknie - szepnął mi do ucha.
     A dzięki braciom Hood, którzy podkradli parę rzeczy z marketu przed Wzgórzem Herosów, spędziłam razem z Percym następnego dnia cudowny ranek, z piknikiem w roli głównej. A do tego Percy wrzucił mnie całą do wody. Jeszcze mu się odwdzięczę, popamięta mnie.
    

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz