poniedziałek, 30 grudnia 2013

Nikt nie jest niezniszczalny. Nawet córka Zeusa.


    ,,Thalia się pomyliła.Na pewno, gdyby ochłonęła, pomyślała by trochę dłużej, stwierdziłaby, że śmierć Luke'a to nie twoja wina. Musiałaś to zrobić" - dudniały mi w głowie słowa Percy'ego. A co jeśli nie? A co jeśli Thalia naprawdę sądzi, że go bezdusznie zabiłam? Myślałam, że zrozumiała. Myślałam, że łaczyło nas coś więcej niż przyjaźń. Byłyśmy przecież jak siostry. Razem z Lukiem zaopiekowała się mną, jak starsze rodzeństwo. Thalia nigdy nie chciałaby mnie zranić. Staliśmy się rodziną, a po odejściu Luke'a na stronę Kronosa, zostałam sama. Dopiero gdy (aż za dobrze) uleczyliśmy jej sosnę, odżyła na nowo. Poczułam, że odzyskałam część mojej pierwszej rodziny. 
    Żyje pod ogromną presją - jako córka Zeusa i w ogóle, wszyscy wymagają od niej czegoś więcej. Stara się jak może, udowodnić innym, że jest prawdziwą potomkinią władcy bogów, ale jak każdy heros, człowiek, bóg, nie jest niezniszczalna. Ma lęk wysokości. Jest impulsywna. Potrafi przywołać piorun. Sądzę, że ukrywa jeszcze wiele rzeczy, ale boi się ich ujawnić komukolwiek, obawiając się zdrady. Zawiodła się na Luke'u. Nie potrafi pewnie wybaczyć sobie, że go nie uratowała. Ale przecież ja też tego nie potrafię, prawda?

    Spędziliśmy razem cudowne chwile. Pamiętam, jak kiedyś jedliśmy lody. Moje pierwsze lody w życiu. Albo gdy znaleźliśmy naszą pierwszą kryjówkę, gdzie odpoczywaliśmy, śmialiśmy się, wyobrażaliśmy sobie, co by było gdybybyśmy byli zwykłymi śmiertelnikami. Albo gdy zasypialiśmy oparci o siebie nawzajem. Wcale nie twierdzę, że było łatwo, ale dawaliśmy radę. Byliśmy, hmm, bardzo ciekawą rodziną. Trójka półbogów - dzieci Hermesa, Zeusa i Ateny, mająca odpowiednio czternaście, dziesięć i siedem lat, stara się bez złamanego grosza przy duchu, przeżyć w mieście po ucieczce z domu. Brzmi fascynująco? No nie do końca tak było, ale cóż...
    
    Lecz teraz myślę - co byśmy zrobiły bez Luke'a? Gdyby umarł w walce z jakimś potworem, potrafiłybyśmy zadbać o siebie same? Muszę wierzyć, że tak.
    Muszę zobaczyć się z Thalią. Muszę wyjaśnić jej wszystko. 

                                                                              ***

    Coś śmignęło za oknem. Zerwałam się natychmiast, co wydaje się zupełnie bezsensowne, bo przecież jestem w Domku nr 6, w Obozie Herosów, więc nic nie powinno mnie zaatakować. Byłam sama, bo większość obozowiczów wyjechała na święta, a ci co zostali, prawdopodobnie jedli dopiero śniadania. W końcu jest dopiero dziewiąta. Ale jednak mój instykt wojownika - co zwykli ludzie uznają za ADHD, nie pozwolił mi bezczynnie siedzieć. Życie nauczyło mnie, że cokolwiek się rusza, może chcieć mnie zabić. W życiu herosa pełna gotowość wymagana jest dwadzieścia cztery godziny na dobę. Zauważyłam, że mój sztylet znikąd pojawił się na szafce (pewnie Percy go przyniósł, gdy spałam). Spostrzegłam błysk srebnej bransoletki, lekko opadającej na rękę z paznokciami pomalowanymi na czarno. Już wiedziałam, kto to jest.

- Thalia! - krzyknęłam, wybiegając na dwór. Padał śnieg, a ja byłam dosyć cienko ubrana, lecz pomimo tego pognałam za dziewczyną. Udało mi się ją złapać za kurtkę, co powstrzymało ją od dalszego biegu, a na jej twarzy przelało się milion uczuć. Od bólu, cierpienia, przez złość i strach, do zaskoczenia i ulgi.
- A, to ty - powiedziała z udawanym zaskoczeniem - Przepraszam za to, to był wypadek. Naprawdę nie chciałam cię uderzyć piorunem. To miało dotrzeć do Percy'ego, a ty w tym czasie... - zaczęła się tłumaczyć, lecz wyczułam, że tak naprawdę chciałaby powiedzieć coś innego.
- Nie musisz za to przepraszać. To ja powinnam przeprosić za zabicie Luke'a. Miałaś rację, pewnie był inny sposób na uratowanie świata. Powinnam była wymyślić coś innego. Wiem, ile on dla ciebie znaczył. Powinnam postrarać się go uratować, przynajmniej odwdzięczyć za to, że mnie przygarnął wtedy, tamtej nocy. Wcale nie musiał tego robić, a w ten sposob uratował mi życie. A ja go zabiłam.
- Powiedział ci? - spytała ze smutkiem Thalia - Percy powiedział ci, o co się pokłóciliśmy?
   
     Patrząc na moją minę, posmutniała i zaczęla mówić dalej.
- Ja... tak nie uważam Annabeth. Naprawdę. Wiem, że musiałaś tak postąpić. Byłam wściekła na siebie i zaczęłam szukać winowajcy odpowiedzialnego za jego śmierć. Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam! - krzyknęła, podbiegła do mnie i mocno przytuliła. Była cała we łzach - Byłyśmy i zawsze będziemy razem, Annabeth - uśmiechnęła się lekko - Obiecuję. 

    A ja uradowana, że odzyskałam przyjaciółkę, cicho potaknęłam. 
- Żaden facet już nas nie rozdzieli - powiedziałyśmy wspólnie i roześmiałyśmy się. 
- Powiedz Percy'emu, że następnym razem nie musi cię tak bronić. Doskonale sobie poradzisz sama - powiedziała z przymrużeniem oka - Przeproś go ode mnie, dobrze?
    
    Jednak nie musiałam tego robić. Percy najwidoczniej chcial sprawdzić, jak się czuję, lecz gdy spostrzegł, że mnie nie ma, zaczął mnie szukać. Całe szczęście nie wzniósł alarmu na cały Obóz.
- Annabeth, ty drżysz! - podbiegł do nas szybko, zdejmując kurtkę i zarzucając ją mi na ramiona. Faktycznie, cała drżałam z zimna - Co ty sobie wyobrażasz, wymykając się na takie zimno w samej koszulce i szortach?! - starał się brzmieć groźnie, ale nie potrafi się na mnie długo gniewać.
- Już spokojnie, przecież nic mi nie jest - przypomniałam mu, całując go w policzek - Lepiej zobacz, kogo spotkałam.
- Thalia? Wiesz, no, chciałbym cię, yhm...
- Zapomnijmy o tym, dobrze? - wtrąciła się Thalia - Miałeś rację. A ja bezsensu brnęłam dalej.


 Percy uśmiechnął się. Tak przypominał wtedy Luke'a. Troszczył się o nas, tak samo jak on kiedyś. Potem zaproponował, żebyśmy właściwie uczcili jej urodziny, wymazując z pamięci ostatnie wydarzenia. Z chęcią się zgodziłyśmy i tak spędzilimy razem cudowny dzień. Znowu we trójkę. Jutro może jeszcze zajrzę do jego pamietnika. Czuję wtedy, jakby z powrotem był z nami. Lecz odzyskałam przyjaciółkę, tak jak za dawnych czasów, spotykam się z chłopakiem, który troszczy się o mnie na każdym kroku, jak starszy brat. Czego chcieć więcej?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz