poniedziałek, 30 grudnia 2013

Nikt nie jest niezniszczalny. Nawet córka Zeusa.


    ,,Thalia się pomyliła.Na pewno, gdyby ochłonęła, pomyślała by trochę dłużej, stwierdziłaby, że śmierć Luke'a to nie twoja wina. Musiałaś to zrobić" - dudniały mi w głowie słowa Percy'ego. A co jeśli nie? A co jeśli Thalia naprawdę sądzi, że go bezdusznie zabiłam? Myślałam, że zrozumiała. Myślałam, że łaczyło nas coś więcej niż przyjaźń. Byłyśmy przecież jak siostry. Razem z Lukiem zaopiekowała się mną, jak starsze rodzeństwo. Thalia nigdy nie chciałaby mnie zranić. Staliśmy się rodziną, a po odejściu Luke'a na stronę Kronosa, zostałam sama. Dopiero gdy (aż za dobrze) uleczyliśmy jej sosnę, odżyła na nowo. Poczułam, że odzyskałam część mojej pierwszej rodziny. 
    Żyje pod ogromną presją - jako córka Zeusa i w ogóle, wszyscy wymagają od niej czegoś więcej. Stara się jak może, udowodnić innym, że jest prawdziwą potomkinią władcy bogów, ale jak każdy heros, człowiek, bóg, nie jest niezniszczalna. Ma lęk wysokości. Jest impulsywna. Potrafi przywołać piorun. Sądzę, że ukrywa jeszcze wiele rzeczy, ale boi się ich ujawnić komukolwiek, obawiając się zdrady. Zawiodła się na Luke'u. Nie potrafi pewnie wybaczyć sobie, że go nie uratowała. Ale przecież ja też tego nie potrafię, prawda?

    Spędziliśmy razem cudowne chwile. Pamiętam, jak kiedyś jedliśmy lody. Moje pierwsze lody w życiu. Albo gdy znaleźliśmy naszą pierwszą kryjówkę, gdzie odpoczywaliśmy, śmialiśmy się, wyobrażaliśmy sobie, co by było gdybybyśmy byli zwykłymi śmiertelnikami. Albo gdy zasypialiśmy oparci o siebie nawzajem. Wcale nie twierdzę, że było łatwo, ale dawaliśmy radę. Byliśmy, hmm, bardzo ciekawą rodziną. Trójka półbogów - dzieci Hermesa, Zeusa i Ateny, mająca odpowiednio czternaście, dziesięć i siedem lat, stara się bez złamanego grosza przy duchu, przeżyć w mieście po ucieczce z domu. Brzmi fascynująco? No nie do końca tak było, ale cóż...
    
    Lecz teraz myślę - co byśmy zrobiły bez Luke'a? Gdyby umarł w walce z jakimś potworem, potrafiłybyśmy zadbać o siebie same? Muszę wierzyć, że tak.
    Muszę zobaczyć się z Thalią. Muszę wyjaśnić jej wszystko. 

                                                                              ***

    Coś śmignęło za oknem. Zerwałam się natychmiast, co wydaje się zupełnie bezsensowne, bo przecież jestem w Domku nr 6, w Obozie Herosów, więc nic nie powinno mnie zaatakować. Byłam sama, bo większość obozowiczów wyjechała na święta, a ci co zostali, prawdopodobnie jedli dopiero śniadania. W końcu jest dopiero dziewiąta. Ale jednak mój instykt wojownika - co zwykli ludzie uznają za ADHD, nie pozwolił mi bezczynnie siedzieć. Życie nauczyło mnie, że cokolwiek się rusza, może chcieć mnie zabić. W życiu herosa pełna gotowość wymagana jest dwadzieścia cztery godziny na dobę. Zauważyłam, że mój sztylet znikąd pojawił się na szafce (pewnie Percy go przyniósł, gdy spałam). Spostrzegłam błysk srebnej bransoletki, lekko opadającej na rękę z paznokciami pomalowanymi na czarno. Już wiedziałam, kto to jest.

- Thalia! - krzyknęłam, wybiegając na dwór. Padał śnieg, a ja byłam dosyć cienko ubrana, lecz pomimo tego pognałam za dziewczyną. Udało mi się ją złapać za kurtkę, co powstrzymało ją od dalszego biegu, a na jej twarzy przelało się milion uczuć. Od bólu, cierpienia, przez złość i strach, do zaskoczenia i ulgi.
- A, to ty - powiedziała z udawanym zaskoczeniem - Przepraszam za to, to był wypadek. Naprawdę nie chciałam cię uderzyć piorunem. To miało dotrzeć do Percy'ego, a ty w tym czasie... - zaczęła się tłumaczyć, lecz wyczułam, że tak naprawdę chciałaby powiedzieć coś innego.
- Nie musisz za to przepraszać. To ja powinnam przeprosić za zabicie Luke'a. Miałaś rację, pewnie był inny sposób na uratowanie świata. Powinnam była wymyślić coś innego. Wiem, ile on dla ciebie znaczył. Powinnam postrarać się go uratować, przynajmniej odwdzięczyć za to, że mnie przygarnął wtedy, tamtej nocy. Wcale nie musiał tego robić, a w ten sposob uratował mi życie. A ja go zabiłam.
- Powiedział ci? - spytała ze smutkiem Thalia - Percy powiedział ci, o co się pokłóciliśmy?
   
     Patrząc na moją minę, posmutniała i zaczęla mówić dalej.
- Ja... tak nie uważam Annabeth. Naprawdę. Wiem, że musiałaś tak postąpić. Byłam wściekła na siebie i zaczęłam szukać winowajcy odpowiedzialnego za jego śmierć. Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam! - krzyknęła, podbiegła do mnie i mocno przytuliła. Była cała we łzach - Byłyśmy i zawsze będziemy razem, Annabeth - uśmiechnęła się lekko - Obiecuję. 

    A ja uradowana, że odzyskałam przyjaciółkę, cicho potaknęłam. 
- Żaden facet już nas nie rozdzieli - powiedziałyśmy wspólnie i roześmiałyśmy się. 
- Powiedz Percy'emu, że następnym razem nie musi cię tak bronić. Doskonale sobie poradzisz sama - powiedziała z przymrużeniem oka - Przeproś go ode mnie, dobrze?
    
    Jednak nie musiałam tego robić. Percy najwidoczniej chcial sprawdzić, jak się czuję, lecz gdy spostrzegł, że mnie nie ma, zaczął mnie szukać. Całe szczęście nie wzniósł alarmu na cały Obóz.
- Annabeth, ty drżysz! - podbiegł do nas szybko, zdejmując kurtkę i zarzucając ją mi na ramiona. Faktycznie, cała drżałam z zimna - Co ty sobie wyobrażasz, wymykając się na takie zimno w samej koszulce i szortach?! - starał się brzmieć groźnie, ale nie potrafi się na mnie długo gniewać.
- Już spokojnie, przecież nic mi nie jest - przypomniałam mu, całując go w policzek - Lepiej zobacz, kogo spotkałam.
- Thalia? Wiesz, no, chciałbym cię, yhm...
- Zapomnijmy o tym, dobrze? - wtrąciła się Thalia - Miałeś rację. A ja bezsensu brnęłam dalej.


 Percy uśmiechnął się. Tak przypominał wtedy Luke'a. Troszczył się o nas, tak samo jak on kiedyś. Potem zaproponował, żebyśmy właściwie uczcili jej urodziny, wymazując z pamięci ostatnie wydarzenia. Z chęcią się zgodziłyśmy i tak spędzilimy razem cudowny dzień. Znowu we trójkę. Jutro może jeszcze zajrzę do jego pamietnika. Czuję wtedy, jakby z powrotem był z nami. Lecz odzyskałam przyjaciółkę, tak jak za dawnych czasów, spotykam się z chłopakiem, który troszczy się o mnie na każdym kroku, jak starszy brat. Czego chcieć więcej?


sobota, 28 grudnia 2013

Poczucie winy przerosło chyba nie tylko mnie.

    Przysnęłam. Na szczeście tym razem nie miałam snów. Prawdopodobnie byłam zbyt wyczerpana, by znaleźć jeszcze siłę na nie. Jak większość półbogów, śnią mi się głównie okropieństwa, po których budzę się zlana potem. Ostatnio trochę ustały, bo po pokonaniu Kronosa, mało potworów stąpa po ziemii, ktore moglyby mnie zaatakować. Jednak cały czas śni mi się, jak tracę Percy'ego. Jak nie potrafię go uratować, tak samo jak nie mogłam ocalić Luke'a. Budzę się przerażona i natychmiast pragnę go ujrzeć, by sprawdzić, czy koszmar nie okazał się prawdziwy. Jednak gdy tylko zobaczę ten jego słodki uśmieszek, od razu sie uspokajam. Ciężar spada mi z serca. Nie wybaczyłabym sobie, gdyby coś mu się stało.

     Obudziłam się ponownie w Domku nr 6. Percy usnął na krześle, prawdopodobnie czekając, aż otworzę oczy. Zauważyłam, że lekko zmarszczył czoło, jakby się martwił. No tak, przecież byłam nieprzytomna przez... Zorientowałam się, że tak naprawdę nie wiem, ile godzin bądź dni nie miałam kontaktu ze światem. Godzinę? Dwie? Dzień? Męczy mnie brak wiedzy. Jak mama nie lubię, gdy czegoś nie wiem albo gdy nie potrafię dociec, co się stało. Jego reka leżała na oparciu łóżka, pewnie trzymał mnie za rękę, zanim się zdrzemnął. Z ust delikatnie kapała mu ślinka. Wyglądał przy tym tak uroczo, lecz nie można się zwieść jego słodkim niebieskim oczkom albo kosmykom włosów obadajacych swobodnie na czoło, bo gdy tylko ujrzał potwora, natychmiast wyciągał długopis, który zamieniał się w Anaklysmosa, inaczej Orkana. Rozprawiał się z nim bardzo szybko. Przeważnie walczyliśmy blisko siebie, stykając się plecami, by chronić się nawzajem. Czułam się przy nim tak bezpiecznie, że poszłabym za nim w środek ciemności albo nawet do Tartaru.
     Słonce lekko raziło mnie w oczy. Nie chciałam budzić Percy'ego, pewnie się zmęczył pilnując mnie. Stwierdziłam, że poleżę jeszcze, a jak się obudzi, to udam zaspaną. To przecież sprawiedliwe.

   
Jednak wbrew moim oczekiwaniom, Percy natychmiast (miał wbudowany jakiś radar czy co), zerwał się z fotela, by sprawdzić, co ze mną. Gdy ujrzał, że nie śpię, uśmiechnął się szeroko. Lekko mnie podniósł, ujął moja twarz w swoje duże dłonie i pocałował mnie, tak, jakby nie widział mnie od miesięcy. Poczułam rozpływającą rozkosz, jak po zjedzeniua całego batona ambrozji (co jest nie możliwe, bo gdy zjesz za dużo boskiego jedzenia, zamieniasz sie w żywą pochodnię - nie muszę chyba mowić nic więcej). Gdy tylko odsunął się trochę, by odetchnąć, ujrzałam jego niezwykłe niebieskie oczy, w kolorze czystego Morza Śródziemnego. Wziął moją rękę, mocno zaciskając palce i odgarnał mi włosy z czoła. Tak jak ja, miał jedno siwe pasemko, pamiątkę po podtrzymywaniu nieba. Zaraz potem spojrzał mi czule w oczy. Wtedy po raz pierwszy przeraziłam się, że stracę Luke'a. Spadł z dużej wysokości, ale przeżył. Percy spojrzał mi czule w oczy i spytał się :

- Jak się czujesz, Annabeth? - spytał z troską - Boli cię głowa? Potrzebujesz czegoś?
- Względnie dobrze - odpowiedziałam. Jaki on jest cudowny! -  Którego dzisiaj mamy?
- Dwudziesty Szósty. Drugi dzień świąt.

    Zaniepokoiłam się tym zdaniem. Jeśli już był drugi dzień świąt, to znaczy, że byłam nieprzytomna przez dwa dni. Powinnam być już w domu, jeść rodzinny obiad z tatą, macochą i przyrodnimi braćmi. A leżę w Domku nr 6. Chciałam jak najszybciej wstać, wziąć taksówkę na lotnisko i wykupić lot do San Fransisco. Jednak gdy tylko się podniosłam, pokój zawirował mi przed oczami. Gdyby nie Percy, który złapał mnie o ostatniej chwili, upadłabym z hukiem na podłogę. Przytrzymał mnie i z powrotem położył na wygodnej kanapie, na której wcześniej leżałam. Znowu miał tą swoją zatroskaną minę, jak wtedy, gdy byliśmy w labiryncie Dedala.

- Odpocznij. Sądzę, że zbyt gwałtownie wstałaś - stwierdził. Oczywiście miał rację. Co ja sobie myślałam? - Przepraszam.
- Za co?
- Nie pamiętasz jak ostro pokłóciłem się z Thalią? Nic sobie nie przypominasz?
 
    Coś zaczęło mi świtać w głowie, ale jeszcze nie wiedziałam, o co chodzi,
- No więc, gdy wbiegłaś między nas, tak jakby oberwałaś strumieniem wody i piorunem - powiedział wyraźnie zawscydzony, pocierając kark dłonią, a policzki zaróżowiły mu się tak, jakby stał godzinę na mrozie.
- O co się pokłóciliście? - spytałam ostro. Chyba trochę za ostro, ale chciałam poznać prawdę.
    Speszył się jeszcze bardziej.
- Annabeth, yyy... To nie jest teraz najważniejsze. Powinnaś odpocząć.
    Nie zamierzałam odpuścić.
- Powiedz mi Percy, proszę.
- Zaboli cię to. Odsuniesz się ode mnei.
- Nie prawda. Jak mogłabym to zrobić?
- Więc... Nie wiem nawet, jak zacząć. Thalia przyjechała naswoje urodziny, a ja wszystko zepsułem. Wspomniała o Luke'u. Że chciałaby spędzić nim dzień. Porozmawiać.

   Thalia wspomniała o Luke'u? Po co? A i dlaczego Nico di Angelo rozmawiał z nim kiedyś, jeśli stał po naszej stronie? Zdecydowałam ze na razie nie wspomnę o tym Percy'emu.

- Powiedziałem, że to przecież niemożliwe - kontynuował - i że no... Umarł i nigdy nie wróci. Wtedy Thalia kąśliwie stwierdziła, że gdyby Annabeth, to znaczy ty, go nie zabiła, byłby tutaj z nami. Ja oczywiście nie zgadziłem się z nią, no i trochę jej wygarnąłem, że ty musiałaś go poświęcić, by uratowac świat, a ona tylko poluje z tymi swoimi łowczyniami i że nie rozumie, przez co musiałaś przejść. Oburzyła się, sięgnęła po włócznię i strzeliła mnie błyskawiacą. Oddałem jej, znaczy, strzeliłem w nią strumieniem wody, wrzucając do jeziora. Cała przemiąknięta, właczyła egidę. I wtedy rozpętało się piekło. Krzyczała, że go zdradziłaś, że był waszym przyjacielem, że gdyby nie on, zginęłabyś jako siedmiolatka. Zaczęliśmy walkę. Wykrzyczałem, że rzanił cię wiele razy, że stał po stronie Kronosa i w ogóle. Powiedziałem też, że był po prostu zły. Nie chciałem jej zranić, naprawdę, ale jak zaczęła rzucać wyzwiskami apropo ciebie, nie wytrzymałem i ...

    Wtedy spojrzał na mnie i natychmiast umilkł. Rozpłakałam się. Ja... Starałam się być silna, udać, że słowa Thalii mnie nie obchodzą, ale miała rację. Zabiłam Luke'a. Cokolwiek powiedział Percy, by poprawić mi humor, nie zadziałało. Zabiłam Luke'a.  A Thalia mi to uświadomiła.

- Hej, Annabeth, już spokojnie, jestem przy tobie - szepnął mi do ucha, wycierając kantem dłoni spływajace mi po twarzy łzy -  Thalia się pomyliła. Na pewno, gdyby ochłonęła, pomyślała by trochę dłużej, stwierdziłaby, że śmierć Luke'a to nie twoja wina. Musiałaś to zrobić. Choć ja nie zachowałem się lepiej. Nienawidziłem go, choć tak naprawdę nie był zły. Raczej zagubiony. Obydwoje zachowaliśmy się impulsywnie. Żałuję, że nas zobaczyłaś.

    W tym momencie przypomniały mi się ostatnie słowa Luke'a. Kochasz mnie, Annabeth?

czwartek, 26 grudnia 2013

Sen z Synem Boga Podziemi w roli głównej.

    Lekko kaszląc, podniosłam leniwie powieki. Leżałam pod cienkim kocem, lecz nie odczuwałam zimna. Spostrzegłam, że jestem ubrana w zwykłą obozową koszulkę, oczywiście pomarańczową, spodnie do kolan, lekko postrzępione przy kostkach, by na końcu ujrzeć bose stopy. Zdziwiło mnie, że nie załozyłam butów. Ale w końcu jestem w łóżku. Jakkolwiek to zabrzmiało.                                                           

    Rozejrzałam sie po pokoju, w którym zostałam umieszczona. Od razu coś mnie zaniepokoiło. Jeszcze nie wiem co, ale znajdę powód moich obaw. Z początku myślałam, że jestem w Domku nr 6, ale co tu nie pasowało. Zorientowałam się, że przy pasie nie mam przyczepionego sztyletu. Szybko spojrzałam na małą szafkę obok łóżka, lecz tam również nie zostałam broni. Zlękłam się. Gdzie na bogów zgubiłam mój sztylet.                                                                          
 
  I w końcu się zorientowałam, co mi tu przeszkadzało. Pomimo jasnych ścian, można było poczuć mrok. Sen. To wszystko mi się śni! Herosi bardzo często mieli sny, przeważnie przerażajace, pokazujące przyszłość, ale i informujące, co należy zrobić. Szczególnie Percy miewał takie przepowiednie. Mało kto od razu rozumie, co mu się przyśniło. Czasami trzeba pójść do Wyroczni, naszej wspólnej przyjaciółki, Rachel Elizabeth Dale. Jest śmiertelniczką, ale widzi przez mgłę. Jak Sally, mama Percy'ego.
 
    Ucieszyłam się, że wiem, gdzie teoretycznie jestem. Jeszcze nie odkryłam, dlaczego tu sie znajduję, ale mam na to czas. W końcu któs będzie musiał sie pojawi, bym mogła zobaczyć przepowiednię, ale i przekazać ją innym.

    Nagle drzwi zaczęły skrzypieć. Ktos albo coś, zaczął wkręcać klucz. Wyraźnie było słychać obracanie sie zębatek, by ostatecznie otworzyć drzwi. Miałam ogromną ochotę schować się pod kołdrą, głupio myślać, że mnie ochroni. ,,Nie bądź tchórzem'' - skarciłam się w duchu. Drzwi lekko się uchyliły, a do pokoju wszedł chłopiec. Skąd ja go znam? Oczy, czarne jak w bezchmurną noc, miał mocno zapadnięte, jakby nie spał od tygodni, a fioletowe cienie pod oczami dodawały mroku. Nie wyglądał staro, maksymalnie z trzynaście lat, lecz biła od niego dojrzałość, prawdopodobnie przeszedł więcej niż niejeden dorosły. Ubrany był całkowicie na czarno, jak jakieś dziecko boga podziemii. Boga podziemi. Hades. Syn Hadesa. Nico! Nico di Angelo! Po raz pierwszy od dawna ucieszyłam się z jego obecności. Przypomniało mi się, jak grał w tą swoją Magię i Mit. Wtedy był jeszcze niewinnym dzieckiem. A teraz potrafił wzywać zmarłych.

    Razem z Percym i Thalią, prawie trzy lata temu dostaliśmy wiadomość od Grovera, naszego przyjaciela - satyra, że znalazł rodzeństwo potężnych półbogów. Pomogliśmy im się dostać do Obozu Herosów, lecz starsza z rodzeństwa - Bianca, dołączyła do łowczyń i ratując życie moim przyjaciołom, zginęła na misji. Nico bardzo mocno przeżył śmierć siostry, lecz później odkryliśmy, że jest dzieckiem Wielkiej Trójki, a dokładnie Hadesa. Urodził się w latach trzydziestych dwudziestego wieku, lecz jeszcze razem z Biancą trafił do kasyna Lotos, gdzie nie czuje się upływającego czasu, więc jeśli się nie wyjdzie, można zostać uwięzionym na wieki. Tak rodzeństwo di Angelo spedziło większość życia.
                                                                            
     Nico zaczął miotać się po pokoju. Chodził w kółko, głęboko nad czymś myśląc. Znałam ten zawziety wyraz twarzy. Znaczył, że coś go męczy i starał się znaleźć odpowiednie rozwiązanie problemu. Mruczał coś pod nosem, wyrażając swoje myśli słowami. Niestety mówił za cicho, bym mogła go usłyszeć. Czy to możliwe, że znalazłam się w jego pokoju? Nica zawsze napawał innych strachem. Nie chodzi o to, że był zły, tylko wyraźnie czuć było emanującą od niego ciemność. Jako syn boga podziemi, potrafił podrożować między dwoma światami, żywych i umarłych, a także przemieszczać się pod postacią mroku. 
 
    W końcu zauważył mnie. Na jego twarzy widniało głębokie zdziwienie.

    - Nico? - spytałam cicho.
    - Nie teraz Annabeth. Widzisz przecież, że nad czymś myślę.
    - Co ty tu robisz?
    - Wybacz, powinienem ci na początku wszystko wyjaśnić. Szczerze mówiąc, nie wiem, jak się tu dostałem. Ale widziałem ich kłótnię. Znaczy się Percy'ego i Thalię. Przykro mi, ale on nie wróci. I... Zgadzam się z Percym. On był zły. Ja... Rozmawiałem z nim kiedyś.

   ,,Co?'' - pomyślałam. Więc było, tak jak myślałam. Pokłócili się o niego.
    - Coś przerywa połączenie. Nie będę sie pokazywał przez następne miesiące. Muszę...

  I wtedy się obudziłam. Tak naprawdę. Poczułam czyjąś obecność. Percy trzymał mnie za rękę i odgarniał włosy z czoła. Jak ja go kocham. Musiałam wyglądać na dość przerażoną, bo patrzył na mnie z troską.

     - Już spokojnie. Przepraszam. Wyjaśnię ci to później. Obiecuję. Kocham cię, pamiętaj - czule powiedział Percy.

     Jednak mnie po głowie chodziła tylko jedna myśl. Co Nico di Angelo miał wspólnego z nim? 

wtorek, 24 grudnia 2013

Kłótnia z morzem i błyskawicami w tle.

    -Perseuszu Jacksonie! - krzyknęłam. To, co zobaczyłam jest praktycznie nie do opisania. Ale jednak postaram się cokolwiek wydusić.

    Gdy tylko zobaczyłam zbliżającą się chmurę deszczu, od razu pobiegłam ku głównemu placu. Odbywały się tam najważniejsze wydarzenia - oddanie hołdu poległym, witanie gosci, wspólne obrady, śpiewanie pieśni a także część treningów. Tym razem ujrzałam chłopca w pomarańczowej, obozowej koszulce, utrzymującego się na kilkumetrowej fali, która kierowała się ku bezbronnej dziewczynie leżącej na piachu. Na pewno Thalii nie spodobałoby się, że nazwałam ją bezbronną. Dziewczyna, pomimo wstąpienia do łowczyń, zachowała swój dawny styl. Ubrana była w  ciemne, z dziurami na kolanach jeansy, czarną koszulkę z niewielkim dekoltem, a także skórzaną, pikowaną kurtkę sięgającą bioder. Jej dosyć krótkie włosy były mroczne jak noc, lecz podoczepiała w nie pasemka w różnych odcieniach błękitu. Wbrew ubraniom, jakie nosiła, często porównywano ją do Percy'ego. Obydwoje mieli ten sam wybuchowy charakter, stawiali przyjaciół naierwszym miejscu. Thalia, by ochronić mnie i Luke'a, oddała życie, a jej ojciec - Zeus, zamienił ja w sosnę, dajac Obozowi dodatkową ochronę. Lecz dzięki intrydze Kronosa, odżyła na nowo. Myslałam, że już nigdy jej nie odzyskam. Nie po tym, jak Luke nas zdradził. Nie, nie mogę tak napisać. Nie po jego ostatnich słowach. Kronos go wykorzystał, on nie był zły, naprawdę! 

                                                                               

                                                                 

Jej tarcza, egida, leżała parę metrów dalej. Thalię jest bardzo trudno rozbroić i gdyby nie to, że pozbawił ją broni mój chłopak, byłabym pod wrażeniem. Moje myśli krążyły jak oszalałe. Dlaczego, na bogów, Percy zamierza utopić Thalię?! Jeszcze nigdy nie widziałam przerażenia w błękitnych oczach dziewczyny. Córka Zeusa, jak Luke i ja, uciekła z domu. Jej matka po opuszczeniu przez boga, popadła w obłęd. Przestraszona, mając zaledwie dwanaście lat, wyszła i nigdy nie wróciła. Później dowiedziałam się, że starała się odnaleźć mamę, lecz umarła zanim ją znalazła. Nie zdążyła z nią porozmawiać, przeprosić, wyjaśnić.
 
                                                             

                                                                               
      - Percy! - krzyknęłam po raz drugi.

    Nie rozumiem, o co poszło. Pokłócili się, to jest pewne.Tylko co ich skłoniło do ataku? I dlaczego nikt wcześniej nie przyszedł, by ich rozdzielić?! Robiło się to coraz bardziej skomplikowane.

     - No co Persiu, odebrało ci mowy przed twoją dziewczyną?! - zadziornie spytała go Thalia.

    Zabolało to mnie, ponieważ znam ją od lat i nigdy nie nazwałaby mnie ,,jego dziewczyną''. I nigdy nie powiedziałaby do Percy'ego ,,Persiu''. Mam wrażenie, że pokłócili się właśnie o mnie. Nie mogliby wytrzymać jednego popołudnia, by wspólnie uczcić urodziny Thalii? Coś - lub ktoś - mocno ją wkurzyło. Dlaczego tylko musiał być to Percy? Zaczęli wykrzykiwać do siebie obelgi. Zobaczyłam zmierzającego ku nam Chejrona, lecz nawet on nie umiałby ich uspokoić. Wtem syn Posejdona wrzasnął. Lecz usłyszałam tylko jedno imię. Nie, to nie może być prawda. Pokłóciliby się o niego? 
                                                                           
    - Przestańcie! - wbiegłam miedzy nich.

    I popełniłam jeden z największych błedów w moim życiu. Nie spostrzegłam, kiedy Thalia uniosła ręce ku niebu, modląc się o błyskawicę, a Percy zaczął kumulować strumień w jednym miejscu. Obydwoje zaczęli unosić się coraz wyżej, by nagle wystrzelić swoimi brońmi w jednym kierunku. Ku mnie.

   Ostatnie, co usłyszałam, był rozdzierający głos Percy'ego, krzyczący moje imię.

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Luke, Thalia i burza w Obozie Herosów.

   Dziś jest dwudziesty drugi grudnia. Za dwa dni wracam do taty i macochy na święta. Naprawdę się cieszę, choć od ponad dwóch lat obawiam się jednej rzeczy. Znaczy oczywiście moim największym lękiem są pąjąki, ale nie o tym teraz mówię. Ojciec przed trzema latami przeprowadził się do San Francisco. Nie chodzi o to, że nie lubię tego miasta - jest naprawę urocze. Jedynie architekt idealny potrafiłby zaprojektować coś takiego. Przecina je sieć tramwajowa, a po niej jeżdżą zabytkowe tramwaje. Przypominają mi Barcelonę za czasów hiszpańskiej inkwizicji. Nie żebym wtedy żyła, po prostu czytałam kiedyś o niej książkę. Pomimo tego, że uwielbiam czytać, jest to dla mnie prawdziwą katorgą, bo jak większość herosów borykam się z dyslekcją. Mój móżg został zaprogramowany na odczytywanie starożytnej greki, a nie angielskiego. Sam dom też jest ładny - schludny, czysty, ale z nutką nowoczesności. Meble pomalowane na odcienie białeo i szarości, lecz dzięki moim przyrodnim braciom zdążyły już zmieniać wygląd wiele razy.
     Wydawać by się mogło, że skoro wierzę w Olimpijczyków, nie powinnam obchodzić Wigilii. Ale nawet ateiści świętują, więc dlaczego ja nie mogłabym?

                                                                           


  Tak rozmyślając podeszłam do lustra, które wisiało na wschodniej ścianie domku należącego do Ateny. Spędziłam w nim prawie połowę życia. Na początku obawiałam się samotności, bo przecież Luke z Thalią nie mogli mieszkać ze mną, każde z nich miało oddzielny dom, a w domku Hermesa przyjmowano wszystkich gości i nieokreślonych półbogów, więc Luke miał zawsze pełne ręce roboty. Podziwiałam go za poddanie i cierpliwość, jaką okazywał nowym. I te jego lekcje szermierki! Już jako mała dziewczynka potajemnie zakradałam się na jego lekcję, by zobaczyć go w akcji. Nawet przeciwko słomianej kukle. Wydawał się być taki opanowany, skupiony tylko na celu. Nie zauważyłam wtedy błysku zawiści w jego niegdyś błękitnych oczach.
 
                                                                           
      Na kozetce, oprócz paru kosmetyków, należących głównie do moich sióstr, ponieważ ja praktycznie w ogóle się nie maluję, leżał sztylet. I znowu zalała mnie fala wspomnień... Mój pierwszy prezent od Luke'a. Dał mi go, ponieważ twierdził, że pomimo trudności jakie wiążą się z walką tą bronią, idealnie sobie z nim poradzę. A ja go chętnie przyjęłam, po trudnościach związanych z pokonywaniem potworów, chętnie lgnęłam do czegokolwiek, co mogło choć na chwilę spowodować ich zniknięcie. Chciałam przestać uciekać. A Luke mi w tym pomógł.
    Spojrzałam na moje odbicie. Moje blond włosy często przynosiły mi kłopoty. Część ludzi brała mnie za stereotypową blondynkę, więc musiałam starać się dwa razy bardziej, by udowodnić swój intelekt. Wśród blond pasemek widniało jedno siwe. Pamiątka po podtrzymywaniu nieboskłonu Zostałam wykorzystana, lecz nawet wtedy czułam, że Kronos nie omiótł Luke'a do końca. Nigdy nie potrafiłam nienawidzić go za krzywdę, którą zrobił mnie i osobom, na których mi zależy. Zatruł sosnę Thalii. Zabił Backendorfa. Chciał zniszyć Percy'ego. Przez niego nosiłam niebo. To dlaczego tak trudno poczuć odrazę?
                                                                           
    Lecz zanim wrócę do domu, mam jedno zadanie do wykonania. Dzisiaj oprócz rocznicy pokonania Atlasa, jest jeszcze jedno ważne wydarzenie. Mianowicie urodziny Thalii, mojej przyjaciółki. Stała się nieśmiertelna, ponieważ dołączyła do łowczyń bogini Artemidy. Przysięgła lojalność, a także wyrzeczenie się kontaktów bliższych niż przyjaźń z osobnikami płci męskiej. Na szczęście z Percym mogła się widywać. Artemida pozwoliła jej zostać w Obozie do świąt. Wszystko zapowiadało się świetnie, dopóki to się nie wydarzyło. Modliłam się, żeby nie wpłynęło to na uroczystość. Deszcz. Deszcz w Obozie Herosów! Na bogów, tu nigdy nie pada! Chyba, że mój chłopak znowu błysnąl inteligencją i wkurzył czymś Thalię. Tylko oni, jako potomkowie Zeusa i Posejdona mogą wywyołać taką burzę. Czy on nawet w jej urodziny musi się z nią droczyć?! Choć raz, nie mogło być, tak jak chciałam by było?! Perseuszu Jacksonie, strzeż się!



piątek, 20 grudnia 2013

Prolog

    ,,Gdy tylko uniosłem blachę, coś na mnie wyskoczyło - smuga flaneli i blond włosów. I młotek godzący prosto w moją twarz'' 

    Łza spłynęła mi po policzku. Nie wierzę, że minęło już dziewięć lat, odkąd go poznałam. Szybko sięgnęłam po chusteczkę, by wytrzeć delikatnie skapującą z podbródka łzę. Percy nie może mnie zobaczyć w takim stanie. Nie może wiedzieć, że odnalazłam jego pamiętnik. Nie chcę, by pomyślał, że zależało mi bardziej na nim niż na moim chłopaku. Ale przecież to nie prawda. Kocham mojego Glonomóżdżka najbardziej na świecie.

     Lecz pomimo tego uśmiechnęłam się pod nosem - było ze mnie niezłe ziółko! Siedmiolatka uzbrojona wyłącznie w młotek, rzuca się na prawie dwa razy starszego chłopaka. Mogłam to lepiej zaplanować, prawda?
    ,,Obejmowałem ją nadal, nie po to żeby ją obezwładnić, ale raczej uspokoić. W końcu przestała mnie kopać. Była zimna. Wyczuwałem jej żebra pod flanelową piżamą. Zastanawiałem się, od jak dawna nic nie jadła. Była młodsza ode mnie, kiedy uciekłem z domu. Wciąż była przerażona, ale spojrzała na mnie swoimi oczami. Były uderzająco szare, piękne i inteligentne. '' 

    Przypomina mi się coraz więcej szczegółów z naszego pierwszego spotkania. Bardzo wyraźnie pamiętam tę noc. Skryłam się w Stalowni Richmond, mając nadzieję, że chociaż tam znajdę  trochę zgniłego jabłka bądź czerstwego suchara. Zmęczona wielodniową wędrówką, usnęłam pod stertą blach. I wtedy mnie znaleźli. Rzuciłam się na niego, sądząc, że to kolejny potwór, który pragnie mnie zabić. Zobaczyłam jednak przystojnego blondyna o niebieskich oczach, a obok niego dziewczynę, wyglądającą jak punkówa. Przestraszyłam się, dlatego ich zaatakowałam. Nie byłam pewna, czy mogę im zaufać.

    Nie wiedziałam jednak, że Thalia Grace i Luke Castellan staną się dla mnie najlepszymi przyjaciółmi. I że stracę ich szybciej niż ktokolwiek mógł przewidzieć.

                                                                         ***
    Nie obiecuję, że uda mi się regularnie prowadzić ten pamiętnik. Cały czas dochodzą do siebie po ataku wroga. Cały czas czekam na spotkanie z Percy'm. Cały czas czuję ból po śmierci mojego pierwszego przyjaciela. Nigdy sobie nie wybaczę, że nie potrafiłam go uratować. On nigdy nie chciał mnie zranić, jestem tego pewna! Jednak muszę się czymś zająć, bo jak nie to zwariuję! Na szczęście bogowie pozwolili mi zaprojektować od nowa Olimp. Zajmę się tym jutro, obiecuję.

     Jestem zwykłą szesnastoletnią półboginią. Chodzę z Percym Jacksonem. Właśnie zaczynam odbudowywać królestwo bogów.. Kronos został pokonany. To czym tak się martwię?

     Nazywam się Annabeth Chase, córka Ateny.