czwartek, 30 stycznia 2014

Wybór, który zadecyduje o losie świata.

    - Dziecino, bądź cicho - szepnął ktoś cichutko, z lekką chrypą w głosie, świadczącą o dosyć sporym zmęczeniu, stojąc w kącie pokoju. Mężczyzna starał się ukryć swój strach, lecz wystarczy podnieść swój wzrok ku oczom, gdyż tylko one nigdy nie kłamią. Nerwowo zaciskał swe długie palce wokół wąskiego nadgarstka, pocierając co raz skórę, podpaloną w kilku miejscach. Sprawiał wrażenie człowieka, który przeżył w życiu już nie jedno, a mimo to ciągle chciał walczyć w imię czegoś, co uważał za słuszne. Jakby za potwierdzenie służyły głębokie zmarszczki przy oczach, a mocno wytarta marynarka koloru burgundy sprawiała wrażenie, iż przeżyła równie wiele co jej właściciel. Na próżno było szukać jakichkolwiek oznak radości, wydawało się, że uśmiech dawno nie zawitał na jego mocno zaoranej twarzy. Gdy zauważył, że mu się przyglądam, westchnął cicho i pomógł mi wstać. Dopiero teraz zainteresowałam się pokojem, w którym się znalazłam. Ściany, pomalowane na ciemny heban, otaczały z czterech ścian drewnianą podłogę. Spojrzałam w górę i  krzyknęłam głośno, bardzo wysokim głosem, prawie jak śpiewaczka operowa w słynnej Metropolitan Opera. Nade mną, a raczej nad nami, licząc tajemniczego jegomościa, znajdowało się bezchmurne niebo nocą, gdzie każda gwiazda lśni coraz mocniejszym światłem, modląc się o zauważenie śmiertelników, a księżyc wydaje się być główną atrakcją wieczoru. Po chwili osłupienia, zaczęłam rozglądać się za gwiazdozbiorami - Małym i Wielkim Wozem, Niedźwiedzicą, aż w końcu ujrzałam młodą dziewczynę, z łukiem i kołczanem w ręku. Była to Zoe Nightshade, jedna z łuczniczek Artemidy, która zginęła na górze Otrys, ratując nam życie. W podzięce, jej pani zamieniła ją w najwspanialszy gwiazdozbiór, jaki kiedykolwiek widział świat.

    - Widzę, że zdążyłaś już objąć spojrzeniem to pomieszczenie - stwierdził ze spokojem starzec. 
    - Jest niezwykłe - odparłam, ciągle rozglądając się po pokoju. 
    - Masz rację. Nie ciekawi cię jednak, kim jestem i dlaczego cię tu sprowadziłem? - zapytał, bez cienia złośliwości. Chyba naprawdę chciał, bym się o tym dowiedziała.
    - Oczywiście, monsieur...
    - Pertie, moja droga.  - odparł, delikatnie podnosząc kąciki ust, lekko odsłaniając, białe jak świeży śnieg, zęby. Zaintrygowało mnie to imię. Pertie. Nietypowe, choć kiedyś już je słyszałam.
    - Hmm, Pertie - zaczęłam niepewnie, nie bardzo wiedząc, o co najlepiej spytać. -  Co ja tu właściwie robię? I dlaczego spotykamy się akurat tutaj?
    - Odpowiem ci najpierw na to drugie pytanie, o ile mi pozwolisz, młoda damo. Dawno temu, mój władca, wysłał mnie na niebezpieczną misję, z której ledwo wróciłem z życiem. Od tamtej pory czułem się coraz słabszy, choć nie przeszkodziło mi to w kolejnych zadaniach, które zlękłyby niejednego herosa. Tak ja mówiłem, każdy pojedynek osłabiał mnie coraz bardziej, a obecnie, tylko blisko nieba, mogę się ukazywać zabłąkanym duszom, oferując im pomoc - mówił powoli, wprowadzając nutkę grozy, tak samo jak hiszpański mistrz literatury, Carlos Ruiz Zafón. Zaczęłam się go bać, choć nie miałam ku temu powodów. Napawał mnie lękiem, zdawał się wypełniać całą dostępną przestrzeń, a jego słowa jakby zawisły  w powietrzu.
    - Wiem, kogo szukasz. Znajdę ją, lecz pamiętaj, nic nie jest za darmo. Tyle, że ja proszę, o coś więcej, niż złote drachmy czy dolary, Annabeth. Proszę o coś wiele cenniejszego.

     Szybko powiedział cenę, jaką wymagał ode mnie za informacje o zaginionej bogini. Z początku myślałam, że żartuje, ale jedno prędkie spojrzenie na niego sprawiło, że od razu wiedziałam, że nie kłamie.

     Zaniemówiłam. Rzadko mi się to zdarza, a jednak teraz nie potrafiłam wybyć z moich ust choćby jednej monosylaby. Wydawał się wiedzieć o mnie więcej, niż ja sama kiedykolwiek się dowiem. Nigdy nie czułam takiego lęku, który wypełniał mnie całkowicie, jakby krople krwi w moich żyłach zmieniły się w złośliwe stworzonka, których jedynym zadaniem jest jak najmocniejsze przestraszenie mnie. A ja nie zamierzałam się im poddać.
     - Czego tak naprawdę chcesz? - wrzasnęłam z frustracją. Dawno nie czułam takiej złości. Najchętniej udusiłabym go w tym momencie, zaciskając palce na jego wąskiej szyi, lecz wiedziałam, że jest silniejszy niż ktokolwiek z kim walczyłam.  - Pomóc mi czy mnie zniszczyć?!
     - Ależ po co te nerwy - odparł, świdrując mnie wzrokiem. - Lepiej powiedz, czego tak naprawdę chcesz ty.
     - Ja?! - spytałam, z wyczuwalną ironią w głosie. Jakiś tajemniczy jegomość starał mi się wmówić, że to ja potrzebuję wsparcia. Muszę go przezwyciężyć, nie mogę mu pokazać, jak słaba jestem.
     - Zdecydowałaś już, co zamierzasz? - spytał, siląc się na obojętny ton.
     - A co ci na tym tak zależy?
   
     Uśmiechając się pod nosem, odwrócił się do mnie plecami, szukając czegoś w skrzyni, którą dopiero co zauważyłam. Ktoś musiał skonstruować bardzo skomplikowany mechanizm, gdyż mężczyzna co raz wkładał nowe klucze, przekręcając nimi odpowiednią ilością razy. Gdy tylko ją otworzył, wyjął coś na prędko i z powrotem zamknął komódkę, która natychmiast zniknęła. Stanął tuż przede mną, patrząc mi wściekle w oczy. Chciałam się cofnąć, lecz złapał mnie mocno za oba ramiona i nie zamierzał puścić. Jego palce dotkliwie wbijały mi się w skórę, tak, że miałam ochotę zawyć z bólu, lecz nie chciałam mu okazać, że się go boję.
     - Czy ty widzisz, co ja tu w ogóle mam?! - krzyknął, plując mi w twarz. Wyrwałam mu się z uścisku, a on zatoczył się i upadł na podłogę. Moim pierwszym odruchem była chęć pomocy, lecz zbyt bardzo się go bałam. Nastąpiła w nim natychmiastowa przemiana. Z spokojnego, tajemniczego starca zmienił się w szaleńca, a w oczach miał czysty obłęd.
     - Nie mogę go zawieść! Zobacz, zobacz, moje dziecko!

    Spojrzał na mnie błagalnie i otworzył dłoń. Trzymał złoty łańcuszek z...

     - Błyskawica? Moment... Pertie... - właśnie sobie przypomniałam, skąd znam to imię. Percy. - Jesteś Perseuszem, herosem, synem Zeusa i Danee, to ty pierwotnie zabiłeś Meduzę i Atlasa. A czujesz się tutaj najsilniejszy, ponieważ... - zamyśliłam się. - Ponieważ po śmierci twój ojciec umieścił cię na niebie jako gwiazdozbiór, a tutaj powietrze jest czystsze niż gdziekolwiek, więc dlatego jedynie tu możesz ukazać się w swojej ludzkiej formie, bo znajdujesz się najbliżej gwiazd! - krzyknęłam, z radości. W końcu odkryłam, kto tak naprawdę oferował mi pomoc.
     - Kto ją porwał? Perseuszu, muszę to wiedzieć!
     - Nie, nie mogę... - zaczął się jąkać, patrząc w podłogę, jakby każde słowo sprawiało mu niewyobrażalny ból.
     - Perseuszu, pomóż mi! Kto ją porwał? - spytałam, tracąc resztki spokoju. - Perseuszu!
     - Nie, nie mogę, wybacz Annabeth, obiecałem jej, że nic nie powiem...
     - Komu obiecałeś? Kto ci to zrobił? - spojrzałam się na niego, na zapłakanego, załamanego półboga, który niegdyś zasłynął ze swej odwagi, teraz pokazując, jaki tak naprawdę jest słaby emocjonalnie. Ktoś złamał jego chęć walki. Chęć do życia.

      Nagle całkowicie przeszła mi złość na niego, teraz chciałabym jedynie podejść do niego, przytulić się i otrzeć łzy, spokojnie spływającej po twarzy. Ktokolwiek mu to zrobił, musiał być na tyle wyrachowany, by spowodować całkowite załamanie psychiczne u Perseusza. Z początku oferował mi pomoc, lecz teraz to on jej najbardziej potrzebował.
    - Perseuszu, naprawdę muszę dowieść, kto porwał Afrodytę. Czy złożona oferta jest ciągle aktualna? - zapytałam, a on spojrzał na mnie swoimi smutnymi oczami. Nie widzę innego wyjścia, po za tym, który mi zaproponował na samym początku rozmowy.
    - Mówisz serio? - zdziwił się, jednocześnie ożywiając się wyraźnie.
    - Absolutnie serio - odparłam, uśmiechając się szeroko, chcąc go zachęcić do współpracy.
    - Na pewno chcesz to zrobić? - ciągle się wahał.
    - Na pewno.
    - Hmm, dobrze - wyciągnął dłoń, a ja ją ścisnęłam. - Pamiętaj, że teraz nie ma odwrotu.
    - Wiem, nie zawiodę, przyniosę ci to, o co prosiłeś.
    - Pamiętaj jeszcze o jednym. Perseusz i jego pani nigdy nie grają fair.

                                                                            ***

    Wtedy się obudziłam. Szybko się rozejrzałam i odetchnęłam z ulgą. Z powrotem znalazłam się w pokoju w hotelu Plaza, w którym zasnęłam. Zorientowałam się, że to mi się jedynie śniło, ale czułam, że zawarta umowa cały czas obowiązuje. Nade mną stał Percy, wyraźnie zatroskany, trzymając mnie za ramię. Spostrzegłam, że w czasie snu zrzuciłam kołdrę na podłogę, a podkoszulek był cały pognieciony. Starałam się usiąść, lecz Percy powstrzymał mnie, obchodząc się ze mną jak z porcelanową lalką.
 
  - Jak się czujesz? - spytał, marszcząc czoło. - Przynieść ci coś?
    - Nie, wszystko okej. Jak długo...
    - Dwanaście godzin - przerwał mi. - Martwiłem się, że coś ci się stało. Nie mogłem cię obudzić, cała się rzucałaś po łóżku, krzyczałaś, nie wiedziałem, co zrobić...
    - Już, spokojnie - przyłożyłam dłoń do jego policzka, starając się go uspokoić. Jego piękne, niebieskie jak morze o świcie, oczy cały czas wykazywały niepokój. Pocałował mnie, a zaraz potem chciał coś powiedzieć, lecz położyłam palec na jego ustach, dając sygnał, by nic nie mówił. - To teraz nie jest najważniejsze. Po prostu połóż się obok mnie.

     Szybko opowiedziałam mu mój sen, specjalnie pomijając fragmenty o układzie z tym prawdziwym Perseuszem. Nie pozwoliłby mi wtedy.
 
     A ja po prostu musiałam udać się ponownie na górę Otrys, samotnie, gdzie znajdowała się porwana bogini. Jedyne, co mi ciążyło na sercu to cena, jaką musiałam zapłacić za odpowiedź.  Obiecałam, że przyniosę mu dziecko Wielkiej Trójki, z którymi zamieni się miejscami. Półbóg zostanie gwiazdozbiorem, a Perseusz w końcu zacznie normalne życie. Oszukał mnie, udawał słabego, by wyrzec na mnie to przyrzeczenie. Nie mogę zawieść. Nie mogę być przyczyną kolejnej wielkiej wojny między bogami.

     Więc będę musiała wybrać pomiędzy Percym, Thalią a Nico.



niedziela, 19 stycznia 2014

Coraz więcej niewiadomych.


    Cały czas nie mogliśmy dociec, co się stało z Afrodytą i co z tym wspólnego ma Hefajstos. Zarówno ani ja ani Percy nie uwierzyliśmy w jego nagłą przemianę. Zapewne to on w zazdrości porwał żonę, a teraz udaje niewiniątko. Ale co to mu da? Może chodzi wyłącznie chęć zemsty? Nienawidzę niepewności. Nie cierpię nie wiedzieć, co się wokół mnie dzieje, tak jak teraz.
    Zdecydowaliśmy, że na razie wrócimy do Obozu i tam pomyślimy, co należy zrobić. Percy głośno zagwizdał na palcach, wzywając Mrocznego. Gdy tylko pegaz przyleciał, wsiedliśmy na niego, Percy z przodu, ja za nim, obejmując chłopaka w pasie i pofrunęliśmy w stronę Long Island. Wiał ostry, porywisty wiatr, który znacznie utrudniał lot, więc podróż zajęła  ponad godzinę. Mroczny, widząc z góry Obóz, zaczął mocno pikować w dół, tak że o mało nie spadliśmy i nie złamaliśmy sobie wszystkich kości. Wspólnie stwierdziliśmy, że na razie unikamy spotkania z Aresem, a o radę poprosimy Chejrona, który ze swoim wieloletnim doświadczeniem, powinien móc nam pomóc. Jeśli nie, cóż, mamy problem. I to spory.
    Hmm, ale nie, zanim dotarliśmy do Wielkiego Domu, coś nas zatrzymało.

    Tuż przed nami śmignął złoty rydwan, z zaprzęgniętymi brązowymi końmi, a w ich oczach widniało szaleństwo. Mogły należeć tylko do jednej osoby. A raczej boga. Ares. Na bogów, dlaczego musieliśmy go spotkać?! Moment. Nie, to niemożliwe. Czy za nim właśnie stoi...? To nie może być prawda. Przecież oni się nienawidzą, zawsze podczas wojen walczą przeciwko sobie, spierają się za każdym razem, kiedy tylko jest taka możliwość. Jak naprędzej wylądowaliśmy, około pięciusęt metórw od Obozu i stanęliśmy gotowi do walki.

    - Mamo? - spytałam z niepokojem
    - Witaj drogie dziecko - odpowiedziała spokojnie Atena, bogini mądrości, a także moja matka.
    - Hmm, Annabell - zaczął Ares - czy widzisz tutaj tylko jednego boga?
    - Annabeth, panie.
    - Nie ważne. Dziewczynko, szacunku trochę. Bo inaczej...
    - Zamknij się, Aresie - warknął Percy - Może Annabeth się ciebie boi, ale ja nie. Mam gdzieś twoje groźby. Pokonałem cię w wieku dwunastu lat i zrobię to ponownie, jeśli będę zmuszony.
    - Pewność siebie godna bohatera. Albo głupka - odparła z przekonaniem Atena - Wiedz, że przybyłam tu jedynie, by się z wami zobaczyć. Mam wam ważną wiadomość do przekazania, a akurat ten mój bezmózgi brat podążał w waszym kierunku, więc zdecydowałam mu się towarzyszyć.
    - Ejjjj! - krzyknął z oburzeniem Ares. - Też nie jestem zachwycony z twojego towarzystwa.
    - Nasz ojciec kazał ci mnie zawieźć - przypomniała bogini -  Także mam cię ewentualnie odwieźć od zabicia tych dzieciaków, gdy dowiesz się, że nie udało im się uratować twej philos.
     - Chwilka. Nie znaleźliście jej?! - uniósł się bóg wojny. - Jak śmieliście, wy małe, wredne...
     - Dosyć! - krzyknęła Atena - Aresie, bo będę zmuszona odesłać cię do ojca i poinformować go o twej porażce. A teraz, Annabeth i Percy- zwróciła się do nas. - Musicie wiedzieć, że zniknięcie się Afrodyty akurat w tym momencie raczej nie jest przypadkowe. Czy pamiętacie historię jej narodzin?
     - Coś tam było, że przypłynęła na fali na Cypr czy coś takiego - odparł niepewnie Percy, błagając mnie spojrzeniem o pomoc.
    - Masz rację, chłopcze - stwierdziła mama, zanim zdążyłam cokolwiek dodać. - Afrodyta nie jest córką ani siostrą żądnego z obecnych bogów. Pewnego dnia morze wyrzuciło ją na brzeg, tak jak wspomniałeś, na Cypr, a stamtąd zabrano ją na Olimp. Należy pamiętać, że jest starsza niż jakikolwiek bóg na tej przeklętej ziemi. Pierwszy z bogów, Uranos, władca nieba, spłodził ją jeszcze przed narodzinami hekatonchejrowów, cyklopów czy tytanów. Jest starsza nawet od Kronosa.

    - I co z tego? - zapytał Percy - Znaczy, pani, nie sądzisz chyba, że Afrodyta pomogła Kronosowi powstać.
    - Nie wiem, co sądzić, Perseuszu - powiedziała ze smutkiem. - Ale jedno jest pewne - musimy ją znaleźć. Kronos został pokonany, ale na tej ziemi znajdują się jeszcze dużo gorsze potwory, które może znać tylko Afrodyta. Potrzebujemy jej. Raczej zgadzam się z tobą, że Afrodyta nie była w to zamieszana, ale jeden z popleczników Kronosa mógł ją porwać, by uniemożliwić nam pokonanie wszelkiego rodzaju zła. Przeczuwam, że odradza się coś, czego jeszcze nie widzieliśmy. Coś jeszcze potężniejszego od tytanów. Jeszcze nie wiem, co z czym będziemy musieli walczyć, ale Zeus się niepokoi. Nigdy nie ufał i nadal nie ufa do końca Afrodycie, a teraz sądzi, że uciekła, bo miała coś do ukrycia.Wiecie, jaki jest Zeus, nie zawaha się rozpocząć wojny, jeśli tylko znajdzie dowody obarczające dziewczynę. Musimy udowodnić, że Afrodyta w niczym nie zawiniła i że to ona jest poszkodowana.
    - Ale dlaczego my? - spytał Percy. - Dlaczego nie może tego zrobić jakiś inny półbóg. W Obozie znajduje się wiele świetnie wyszkolonych herosów, którzy tylko czekają na misję.
    - W to nie wątpię - odparła Atena. - Ale nie znam bardziej odważnych, gotowych na poświęcenie dzieci półkrwi. - zarumieniłam się po pochwale mamy. - Po za tym, Afrodyta już was kiedyś widziała i chyba przepada za waszą parą, więc może jak się dowie, że to wy jej szukacie, zdecyduje się wyjść z ukrycia. Chyba, że naprawdę ją porwano. Wtedy będziecie musieli ją uwolnić. Jak najszybciej. Macie czas do końca końca stycznia.
    - Ale przecież to tylko dwanaście dni! - powiedziałam z  oburzeniem.
    - Wiem, dziecko. Przykro mi, ale nie macie wyboru. Gdybyście potrzebowali pomocy, rozglądajcie się za moim symbolem. A teraz żegnam was. Do zobaczenia Annabeth. I Percy, proszę, opiekuj się nią. Jeśli coś jej się stanie, nie powstrzymam Aresa przez atakowaniem cię.
    - Mamo!
    - Hmm, dobrze, zbierajcie się już.
    - Jeśli coś jej się stanie, nie ręczę za siebie - odwarknął Ares. - I nie myśl, że zapomniałam o twej zuchwałości, Persiu. Bogowie nigdy nie zapominają.


     I tak samo szybko, jak się pojawili, znikli. Hmm, czyli powrócił stary, dobry Ares. A raczej stary i zły.
     - Damy sobie radę, zobaczysz - zapewnił mnie Percy. - Wychodziliśmy cało z gorszych rzeczy.
     Zapewne ma rację. Poczułam dumę, że mama osobiście pofatygowała się, by nam oferować pomoc. Jeszcze raz mnie pocałował czoło i nakazał Mrocznemu zmienienie kierunku. Postanowiliśmy, że na razie polecimy do hotelu Plaza, tam odpoczniemy po długim locie i zastanowimy się, co dalej uczynić. Wychodzi na to, że Hefajstos naprawdę nie wie, co się z nią stało.

    Weszliśmy do recepcji i wynajęliśmy mały dwuosobowy pokój. Bardzo niepokoi mnie ta misja. Ale na razie się zdrzemnę. Może potem przyjdzie mi do głowy jakieś rozwiązanie...


sobota, 11 stycznia 2014

Wędrówka do wulkanu pełnego wspomnień.

    - Annabeth, co ci strzeliło do głowy?! - oburzył się Percy, gdy tylko dość znacznie oddaliliśmy się od Aresa - Dlaczego pomagasz akurat jemu?! Nie pamiętasz, że o mało co nie zginęliśmy podczas pierwszego spotkania z nim?! - kontynuował rozgniewany.
- Doskonale pamiętam, Percy - odparłam ze smutkiem - Ale co jeśli naprawdę coś się stało Afrodycie? Nie mów mi, że nic to cię nie obchodzi. Przecież Percy Jackson zawsze idzie na ratunek...
- Może dodaj jeszcze, że zmierzamy ku biednej, bezbronnej, niewinnej bogini miłości, hm? Jakby bogowie nie potrafiliby sami się ochronić - obrzucił mnie wściekłym spojrzeniem.
- Percy, mówisz całkiem jak Luke zanim...zanim...- głos zaczął mi się łamać. 
- Przepraszam - odrzekł Percy - Ja nie chciałem, naprawdę... - objął mnie w pasie. Znów poczułam się bezpiecznie, tak jak zawsze.


    Resztę drogi do kuźni Hefajstosa spędziliśmy w milczeniu. Żadne z nas nie chciało się przyznać, ale poprzednia kłótnia . zraniła nas dogłębnie, bo dosyć rzadko się kłócimy.Mroczny, pegaz Percy'ego, pozwolił nam wsiąść na jego grzbiet i polecieliśmy razem. Gdy tylko wylądował, nakazaliśmy mu powrócić do Obozu, a potem już sami zeszliśmy do stacji metra, gdzie czekaliśmy na nadjeżdżający pociąg. Weszliśmy do wagonu i zajęliśmy dwa puste miejsca przy oknie. Wyjęłam z torby książkę i zaczęłam ją wertować, usilnie starając się znaleźć coś, co by nam pomogło, a Percy oparł głowę na moim ramieniu. Wulkan, podobnie jak Empire State Building czy Morze Potworów, podąża za ośrodkiem zachodniej cywilizacji,
przemieszczając się po poszczególnych krajach - zaczynając od Grecji, Rzymu, by potem osiedlić się w Hiszpanii, Portugalii czy Wielkiej Brytanii, a kończąc na USA. Jeśli Ameryka upadnie, Olimp polegnie razem z nią. Może wydawać się to dziwne, ale patrząc na wszystko inne co nas spotkało - jak pomnik George'a Washingtona walczący w obronie NY, dwunastolatek wzywający umarłych czy tęczowy ofiotaur, mający moc obalić Olimp, nic mnie już nie zdziwi.
 

  Gdy tylko wylądowaliśmy, ujrzeliśmy przerażający widok. Potężna postać Etny umieszczona na samym środku parku, stała jak gdyby nigdy nic. Lawa ściekała po niej strumieniami, a najlepsze jest to, że dzięki mgle zwykli mieszkańcy w ogóle jej nie widzieli. Czasami zastanawiało mnie, co zamiast prawdy widzą śmiertelnicy, ale chyba nigdy się tego nie dowiem. Dwa lata temu - po przejściu Labiryntu Dedala, po raz pierwszy zobaczyliśmy ten wulkan. Lecz wtedy był opanowany przez siły wroga - telchinowie i inne potwory chciały nas zniszczyć. Obawiając się, że Percy'emu nie da się wrócić z tej piekielnej fortecy, pocałowałam go. Natomiast po wybuchu, który wstrząsnął połową Nowego Jorku, Percy'ego odrzuciło aż do wyspy Ogygi - więzienia córki tytana, Calypso. Dziewczyna została niesprawiedliwie uwięziona, a mój chłopak obiecał jej pomóc w uwolnieniu. Podobno jest niezwykle piękna, stara się pomagać rozbitkom, ale niestety Olimpijczycy narzucili na nią klątwę - zakochuje się w każdym chłopaku, który przybywa na jej wyspę, a kiedy dany młodzieniec musi opuścić Ogygię, łamie jej serce. I tak za każdym razem. To świadczy o nieufności bogów do każdej istoty po za nimi samymi. Calypso nic nie zrobiła, a ukarano ją za bycie córką wroga. Po prostu okrutne. Nieludzkie wręcz.

                                                                            ***

    Tyson - przyrodni brat Percy'ego, cyklop, które swoje dzieciństwo, aż do spotkania syna Posejdona, spędził na ulicy, mieszkając w tekturowym pudle, a w między czasie uciekając przed potworami. Percy chodził z nim do szkoły, gdy miał trzynaście lat i był wtedy jego jedynym przyjacielem. Niewiele później poznałam go osobiście. Cyklop towarzyszył nam podczas misji na Morzu Potworów. Przeważnie pracuje pod wodą w specjalnej pracowni boga mórz, wykuwając przeróżne bronie, lecz można powiedzieć, że wybrał się na ,,staż'' do Hefajstosa. Gdy tylko nas zobaczył, uśmiechnął się szeroko, podbiegł do nas, uścisnął i prawdopodobnie zgniatając wszystkie kości. Gdy nas puścił, zaczerpnęliśmy powietrza  i wtedy zapytał :

- Braciszku! Co cię tu sprowadza? I Annabeth! Jak miło!
- Spokojnie cyklopku- odpowiedział wesoło Percy - Przyszliśmy odwiedzić twojego szefa.
- Hefajstosa? Ale braciszku, to jest niebezpieczne. Lepiej zawróćcie - odparł marszcząc czoło.
- Wiemy Tysonie. Lecz jednak musimy się z nim spotkać. To bardzo ważne - stwierdziłam patrząc się na Tysona.
- Jak uważacie. Zabiorę was do niego. Tylko ostatnio jest trochę...no poddenerwowany.
- Dzięki bracie - podziękował Percy.

    Tyson prowadził nas przez podziemne tunele, a ja od razu przypomniałam sobie o Groverze, który, zresztą jak każdy satyr, lękał się przebywać pod ziemią. Tam zawsze czuć potwory. Satyrowie mają bardzo wyczulony węch, więc mogą wyczuwać zarówno potwory jak i szukać młodych półbogów. Dzięki nim do Obozu przybywa mnóstwo młodych herosów, których możemy szkolić i nauczyć ich obrony przed potworami. Przygotowujemy ich do życia poza Obozem, gdzie będą zdani tylko na siebie. Życie herosa wcale nie jest łatwe. Powiedziałabym, że jest cholernie trudne,
    Nagle cyklop się zatrzymał, tak, że wpadliśmy wprost na jego plecy. Wyglądał na trochę zestresowanego. Zmartwiło mnie to.

- To tutaj - powiedział - Ja nie mogę tam z wami wejść. Przepraszam, ale tu muszę was zostawić.
- Dziękujemy Tysonie. I tak dużo dla nas zrobiłeś - odparłam - Mam nadzieję, że nie długo się zobaczymy.
    Uśmiechnął się jeszcze raz i poszedł. Od razu zrobiło się tak... smutniej.
- Chyba należy zapukać - wyrwał mnie z zamyślenia Percy.
- Yyyy, tak, masz rację - zgodziłam się pukając.

    Lecz już po pierwszym uderzeniu kołatką, drzwi same się otworzyły, prawdopodobnie dzięki jakiemuś mechanizmowi. Weszliśmy do ogromnej sali w kształcie koła. Kolumny podtrzymujące sufit były dość proste, zdobione jedynie zębatkami różnej wielkości. Poczułam się prawie jak w Pałacu Hadesa, gdzie wszędzie czuło się otaczający mrok. Jedynym światłem w pomieszczeniu były pochodnie, umieszczone tuż obok kolumn. Dawały one słabe światło, lecz wystarczające, by ujrzeć Hefajstosa. Siedział on na wytwornym tronie, wyglądającym jak z serialu Bitwa o Tron, który od razu rzucał się w oczy, na zawsze pozostając w pamięci. Sam bóg ubrany był w stare, podpalone miejscami szaty, zupełnie nie pasujące do otoczenia i na szczęście nie miał dziesięciu metrów ani nie powodował w najlepszym przypadku oślepnięcia. Nie można powiedzieć, że grzeszył urodą, zrozumiałam też, dlaczego próżna Afrodyta szukała towarzystwa przystojniejszego mężczyzny. Hefajstosa szanuje się za talent, dzięki któremu potrafi wszystko zrobić i naprawić, a nie za urodę. Ukłoniliśmy się i pozdrowiliśmy władcę Etny.

 - Panie, przybyliśmy z ważną misją, która zawiodła nas aż do ciebie - zaczął Percy.
- Dokładnie. Chcielibyśmy sprawdzić, czy wszystko dobrze z pańską małżonką - spokojnie kontynuowałam, zwracając się do boga - Martwią się o nią.
- Kto się martwi? Ten mój niewdzięczny braciszek, który myśli, że nie wiem, że spotyka się z moją żoną? - zapytał, wyraźnie zażalony - To on was wysyła, prawda? - pokiwaliśmy głowami.
- Hmm, ten mały gnojek naprawdę sądzi, że porwałem moją żonę, by nie pozwolić się jej z nim spotkać? Przecież to się dzieję od ponad trzech tysięcy lat. Zdążyłem się już przyzwyczaić, że nikt mnie nie chce. Nawet własna matka mnie wyrzuciła z domu, bo stwierdziła, że jestem za brzydki by mieszkać na Olimpie. Własna żona się mnie wstydzi. Zemściłem się na Herze, ale na Afrodycie nie zamierzam. To jej życie, jeśli nie chce go spędzić z takim obrzydłym stworzeniem jak ja, to nie musi. Ale nie oskarżajcie mnie, że ją porwałem.

    Spojrzeliśmy się na siebie z Percym. Hefajstos wydawał się mówić szczerze, tak jakby, naprawdę nie wiedział, co się stało z jego żoną. Ale przecież wszystkie szlaki prowadziły do niego! Co nam umknęło?
- Dziękujemy ci - powiedziałam kłaniając się jeszcze raz - Mógłbyś nam powiedzieć, kiedy ją ostatnio widziałeś?
- Oczywiście dzieci. Wczoraj wieczorem przyszła tutaj, by poinformować mnie, że jutro wychodzi do Salonu Piękności i że nie będzie jej cały dzień. Byłem pewien, że idzie się spotkać z Aresem, ale tylko powiedziałem, że się zgadzam, pocałowałem w czoło i poszedłem spać. Od rana jej nie widziałem.
- Jeszcze raz dziękujemy ci. Będziemy już iść - odparł Percy.
- Idźcie. Do widzenia.

    Pożegnaliśmy się i pognaliśmy z powrotem na powierzchnię. Zaczerpnęliśmy świeżego powietrza i zaczęliśmy główkować, co się mogło stać z Afrodytą. Percy przytulił mnie czule, ale na jego twarzy zauważyłam, że głęboko nad czymś myśli. Ach ten Percy i jego uśmieszek... Hefajstos naprawdę wyglądał na przygnębionego, ale mnie dręczyła jeszcze jedna myśl : Dlaczego Tyson powiedział, że bóg jest ostatnio trochę zestresowany? I dlaczego tak nagle się zmienił, jeśli jeszcze niedawno był znany ze swojej pamiętliwości? Przecież kiedyś skonstruował tron, który gdy tylko Hera na nim usiadła, zmienił się w straszliwą pułapkę, a ona w zamian za uwolnienie zapewniła mu powrót na Olimp i najpiękniejszą z bogiń! Afrodyta go wyśmiała, stał się pośmiewiskiem wśród bogów! Kiedyś zastawił na nich pułapkę w Tunelu Miłości, w którą zamiast zakochanych wpadłam ja z Percym. Cała dwunastka Olimpijska obejrzała nas dzięki ich specjalnej stacji telewizyjnej.  Miałam ochotę wtedy zapaść się pod ziemię, ale mniejsza z tym. Tamtego razu starał się ośmieszyć boginię. Więc dlaczego teraz pozwala na randkowanie Afrodyty z Aresem? Co spowodowało taką nagłą przemianę? Coś czuję, że ta historia dopiero się zaczęła...

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Inne oblicze boga wojny.

    Zgodnie z obietnicą, wybrałam się z Percym na romantyczny spacer tylko we dwoje. Nowy Jork znaliśmy już praktycznie na pamięć, ale zawsze udawało się mu nas zaskoczyć, pomimo dość schematycznej budowy.

    Jak kiedyś stwierdził Percy, Nowy Jork jest zupełnym przeciwieństwem Los Angeles, jak jing i jang albo jak Clarisse i Silena, które zaskoczyły wszystkich zostając przyjaciółkami na krótko przed śmiercią Sileny. Clarisse za pomoc w jej pierwszym chłopaku przysięgła sobie strzec i chronić Silenę. Nikt nie pamięta jej zdrady, dla wszystkich pozostała w pamięci jako bohaterka, która przywołała domek Aresa do walki. W Nowym Jorku wszystko jest uporządkowane, logicznie rozstawione budynki, tak, że nawet nie znając miasta trudno była się zgubić. Natomiast w  L.A. panuje chaos. Wszystko umieszczone jest byle jak, nikt tam nie dba o porządek, logikę, tak, jakby żyły tam same rozpieszczone gwiazdki. Co jest całkiem prawdopodobne, patrząc na wzgórze Hollywood w tle. Ale w końcu znajduje się tam główne wejście do Podziemia, królestwa Hadesa, więc jak można wymagać porządku, tam, gdzie dusze niespokojnie czekaja na wyrok, prawda? A uwierzcie mi, sam Hades raczej nie emanuje spokojem. Doświadczyłam jego, hmm ,,empatii'' parę razy, wtym pierwszy raz gdy miałam jedynie dwanaście lat. Ale to długa historia.
   
    Szliśmy dosyć powoli, by móc napawać się widokiem miasta bez armii potworów nacierających na ciebie. Poległo tutaj wielu herosów, stojących po różnych stronach wojny. Spowodowaliśmy wyparowanie wielu potworów, które z odrobiną szczęścia powrócą dopiero za parę setek lat, lecz zapłaciliśmy za to dużą cenę. Udało nam się uratować Manhattan i ocalić Olimp przed inwazją, ale nie przyszło nam to łatwo. Cały czas mam na ramieniu delikatną bliznę, pamiątkę po zatrutym nożu, wycelowanym w Percy'ego. Obroniłam go, ale ledwo przeżyłam. Za bliznę mogłam podziękować Ethanowi Nakamurze, synowi Nemezis, ale nie wybaczyłabym sobie straty Percy'ego z mojej winy. Tym bardziej, jak później miałam opuścić Luke'a. Wciąż robi mi się niedobrze, myśląc o tym.

- O czym tak myślisz? - szepnął mi w ucho Percy.
- Myślę, co bym bez ciebie zrobiła, Glonomóżdżku - odparłam, szeroko się uśmiechając.
- Beze mnie? Chyba sobie żartujesz. Raczej co ja bym zrobił bez ciebie, Mądralo - powątpiewał - Nie przeżyłbym bez ciebie jednego dnia. Już podczas pierwszej misji zabiłbym się o kraty w tym Tunelu Miłości, gdybyśmy nie skoczyli na twój znak, pamiętasz? - spytał.
- Wystarczy jedynie obliczyć kąt, pod którym powinnyśmy się odbić, bla bla bla, przecież to proste prawa fizyki - przedrzeźniał mnie - Jakby fizyka kiedykolwiek była prosta.
- Zamknij się - odpowiedziałam, wystawiając mu język - Przecież to tylko zdjęcie, Annabeth, co może się stać? - przypomniałam mu wizytą u Cioci Em, alias Meduzy.
- Dobra, zapomnijmy o tym - powiedziałam z uśmiecham Percy - A po za tym, byłabyś najładniejszym kamiennym posągiem ze wszystkich. Ej! - odparł, rozcierając ramię po moim kuksańcu. Oboje zaczęliśmy się śmiać.

     I wtedy go ujrzeliśmy. Z początku chciałam wyjąć mój sztylet, bo poprzednie spotkanie z nim raczej nie należały do najprzyjemnejszych, lecz zorientowałam się, że go nie wzięłam. Choć raczej nie powinien być mi potrzebny. Cały we łzach (to puste oczodoły z groźnym płomieniem w środku mogą łzawić?), klęczący i wyzywający wszystkich, co tylko stanęli bliżej niż na odległość dziesięciu mętrów. Wymawiał cały czas tylko jedno imię i ogólnie wyglądał na załamanego. Ares, bóg wojny, darł się w niebogłosy. Nawet bym mu współczuła, gdyby nie starał się parę razy nas zabić albo gdyby okazałby choć trochę skruchy, nad tym, co zrobił. Lecz sprawiał wrażenia naprawdę załamengo, mówiąc w kółko ,,Afrodyto, Afrodyto, Afrodyto!!''
- Hmm, panie Aresie - mruknęłam - Wszystko w porządku? - spytałam, ignorując wściekłe spojrzenia Percy'ego.
- A wygląda, jakby było wszystko w porządku, głupia dziewczyno?! - odpowiedzial z irytacją. A potem spojrzał na nas - A, to wy.
- Czy coś się stało z pana dziewczyną, Aresie? - zapytałam z niepokojem. Ale cóż, jeszcze nie wyparowaliśmy i nie groził nam pojedynkiem, więc chyba naprawdę było u niego nie najlepiej.
- Zniknęła. Wyparowała. Nie wiem - stwierdził Ares, chowając twarz w dłonie.
- Moment. Żebym się nie pogubił - zaczął Percy.
- Co jest bardzo możliwe - mruknął zgryźliwie bóg.
- Ej! - oburzył się syn Posejdona - Więc twoja dziewczyna, to jest Afrodyta, boginii miłości, zniknęła. A ty nie wiesz, co się z nią stało.
- Byliśmy umówieni. Tutaj. Obiecała, że przyjdzie - powiedział ze smutkiem.
- Nie sądzisz, że może po prostu już nie chce się z tobą spotykać, co? Może stwierdziła, że nie ma ochoty się z tobą widywać? Nie koniecznie musiała zostać porwana albo coś.
    Ares zawył z bólu.
- Percy! Jak możesz? - spytałam z oburzeniem. Naprawdę, teraz mu naszło na dogryzki?

- Panie Aresie, - zwróciłam się do boga - pomożemy ci. Obiecujemy dowieść się, co stało się Afrodycie i w razie czego pomóc jej. Sądzę, że jesteśmy to winni Silenie - stwierdziłam widząc pytające oczy Percy'ego - Nie wiesz może, co mogło się z nią stać?
- Pewnie ten stary kowal skonstruwał jakąś głupią pułapkę, byle by nie dopuścić do naszego spotkania.
- Hmm, to jakby jej mąż - wtrącił się Percy, ale widząc moje spojrzenie natychmiast zamilkł.
- Może powinniśmy udać się do jego kuźni? Tyson mógłby nas pomóc.
- Taa, może to coś da - mruknął zrezygnowany.
- Odnajdźcie ją. Proszę - zapłakał Ares.
- Postaramy się - przyrzekłam.


    Obiecaliśmy zrobić wszystko, byleby tylko sprowadzić Afrodytę z powrotem i wyruszyliśmy w stronę oceanu. Już raz udało nam się dotrzeć do kuźni Hefajstosa, a po za tym pracował tam jego przyrodni brat, Tyson, który miał świra na punkcie Percy'ego i mnie, więc może wiedziałby coś o Afrodycie. Szczerze mówiąc zdziwiła mnie postawa Aresa, wcześniej twierdziłam, że jest bezdusznym, agresywnym bogiem wojny, który nikogo nie kocha tak bardzo jak samego siebie. Ale pokazał swoje drugie oblicze. Hmm, może nie jest on taki zły?
    Percy zagwizdał i zaraz pojawił się jego pegaz, Mroczny. Wziedliśmy i polecieliśmy prosto ku Etnie. Chłopak czule mnie obejmował, a ja myślałam tylko o jednym. Czy naprawdę coś się jej stało czy tylko starała się ubarwić swój własny związek, tak samo jak chciała utrudnić mi życie z Percym? ,,Przebrniemy przez to. Razem'' - pomyślałam.

piątek, 3 stycznia 2014

Noworoczne plany i zapowiedź katastrofy.

    Dziś jest już trzeci stycznia. Nowy rok, nowe życie można by rzec. Lecz na razie nie poczułam różnicy. Tamten rok okazał się być trudny dla wszystkich - w końcu doszło do finałowej walki z Kronosem, gdzie musieliśmy własnymi siłami ochronić Nowy Jork i nie dopuścić, by zwykli śmiertelnicy byli w to zamieszani. Poległo wiele z nas - na samym początku Charlie, który zginął pod czas wybuchu łodzi wroga, później Silena, dzięki której przybył nam na pomóc Domek Aresa, a na samym końcu Luke poświęcił życie,by obalić tytana. Na szczęście nowojorczycy nie ucierpieli przy tym, bo zapadli w bardzo mocny sen na początku walk.

    Z drugiej strony nie był ten rok taki zły. W końcu ja i Percy zostaliśmy parą, na co wszyscy, jak się potem dowiedziałam, czekali. Ach, jak kiedyś się rumieniłam, gdy tylko Luke coś do mnie mówił.
    Postanowiłam, że nie będą opuszczać Obozu aż do wakacji. Spędziłam tu większosć swojego życia, kiedy nie potrafiłam dogadać się z tatą i jego żoną. Nie rozumieli mnie. Macocha nie pozwalała mi się bawić z jej normalnymi dziećmi, twierdziła, że im zagrażam. Dwa lata przed poznaniem Percy'ego chciałam się dogadać z tatą, przeprosić go, ale gdy tylko zaczęły mnie atakować potwory, pokłóciliśmy się i wróciłam z powrotem do Obozu. Na stałe zamieszkałam dopiero, gdy miałam czernaście lat, w San Francisco, gdzie przez pół roku chodziłam z Thalią do świetnej szkoły, gdzie mogłam rozwijać swoją pasję - architekturę. Lecz musiałam zrezygnować ze szkoły, by uratować rodzeństwo di Angelo od Kronosa, tyle że po tym zadaniu, zostałam porwana i zmuszona do podtrzymywania nieboskłonu. Wracałam tam wielokrotnie, lecz, gdy tylko dostawałam nową misję, musiałam rezygnować.

   Na szczęście Percy również zostaje na Long Island, gdzie mieszkała Sally razem z ojczymem chłopaka, Paulem. Prawdopodobnie nie rozpocznie nauki w nowej szkole, przynajmniej nic mi o tym nie mówił.
    A teraz parę słów o Sally. Mama Percy'ego, około szesnaście lat temu, po raz pierwszy spotkała Posejdona na plaży w Montauk. Zakochali się, a owocem ich związku stał się Percy. Przez lata żyła z wrednym, obślizgłym Gabem Ugliano, bo jego smród ukrywał kuszący dla potworów zapach Percy'ego. Prowadzi cukiernię, Słodka Ameryka, gdzie sprzedaje swoje niebieskie ciastka i ciasteczka. Jest naprawdę przeurocza, bardzo miła i pomocna. Uwielbiam ją.
     Hmm, jeszcze nie wiem, co zrobię po wakacjach. Powinna, skończyć szkołę. Przecież już nic nie mogłoby się stać, prawda?

    Pójdę jutro gdzieś z Percym. Jeszcze nie wiem, dokąd się wybierzemy, ale mam ochotę na długi, romantyczny spacer wzdłóż Nowego Jorku, tak dawno już nie miałam czasu na odpoczynek. Zostawię sztylet.

    Ale oczywiście wszystko musiało pójść nie tak. Na bogów, po co zostawiłam ten cholerny sztylet?!


środa, 1 stycznia 2014

Średnio śmieszne nieudane odliczanie.

4...3...2...1...! I nic. Ciemność. Lecz zacznę od początku.

    Przedwczoraj stwierdziłam, że nie widzę sensu w powrocie do domu do taty na pozostałe cztery dni przerwy świątecznej, ponieważ sama podróż do San Francisco zajęłaby przynajmniej siedem godzin. Po za tym, chciałam spędzić ten czas z Percym, żebyśmy mogli razem świętować nas pierwszy wspólny sylwester. Znaczy, oczywiście co roku Domek Hefajstosa przygotowuje wspaniały pokaz sztucznych ogni, wszyscy (znaczy, ci co zostali) bawią się i ucztują, zapominając o wszystkich problemach.
    Jako przywódca domku Ateny, pomagałam dzieciom Hefajstosa pod względem technicznym przy tworzeniu pokazu. Miałam za zadanie wyliczenia wysokości, którą obierze dany przedmiot, po zapaleniu i wystrzeleniu w powietrze, lecz oczywiścienie sprawiło mi to problemu, bo matematyka wbrew opini większości nie jest trudna. Choć oczywiście Percy mi nie uwierzy.

   
     Gdy zbliżała się dwudziesta trzecia, postanowiłam zacząć się szykować. Założyłam granatowe rurki i zwykłą bluzkę na ramiączkach. Mam tylko nadzieję, że nie będzie mi zbyt zimno, może w razie potrzeby Percy pożyczy mi swoją kurtkę. Zaczęłam wspominać, jak mnie przytulał i jak wtedy było mi ciepło. Hmm, może bluza nie będzie potrzebna?
 - Wow, Annabeth... - krzyknął z wrażenia Percy. Podbiegł jak najszybciej i pocałował mnie w policzek. Chyba nie przywykł do oglądania mnie w takim stroju - Wyglądasz... Pięknie! 
- Dziękuję - odpowiedziałam rumiejąc się. Wzięłam go za rękę i razem poszliśmy obejrzeć fajerwerki.


    Lecz wtedy wydarzyło się coś dziwnego. Zaczęliśmy wielkie odliczanie, a gdy wybiła północ, wszyscy krzyczeli, składali życzenia, cieszyli się. A zaraz potem wszyscy zwrócili oczy ku niebu. Zwykłe, czarne niebo, jak w każdą bezchmurną noc. Ale co z sztucznymi ogniami Dziewiątki? Przecież wszystko sprawdziliśmy, jeszcze półtorej godziny temu nic nie szwankowało. Dzieci Hefajstosa mają ogomną smykałkę do technologi, więc nie ma mowy, o popełnieniu błędu w montażu. Chyba że....
- Jake! - zwrócłam się do grupowego Dziewiątki.
- Annabeth, ja... nie wiem co się stało. Osobiście sprawdziłam wszystkie przewody jeszcze dziesięć minut temu - kontynuował - Nie sądzisz chyba, że to był..
- Sabotaż - wciełam się - Ktoś najwyraźniej, nie chciał, by pokaz się odbył. Tylko kto? Kto chciałby nie dopuścić do wydarzenia? Przecież wszyscy uwielbiają fajerwerki... - myślałam na głos.
- Ktoś, kto albo nie lubi hałasu albo chciałby się zemścić na Dziewiątce - stwierdził Percy, widząc moją zakłopotaną minę.
- Zemścić się na Dziewiątce... - powtórzyłam.
- Nie wiem, co zrobiliśmy, ale znajdziemy winowajcę. Zapłaci nam za to - powiedział Jake, wyraźnie wkurzony. Jak większość półbogów, miał ADHD, więc najchętniej od razu zaczął by działać. Trzeba by go jednak powstrzymać.
- Sprawdźmy miejsce, gdzie złożyliśmy fajerwerki - zaproponowałam - Może tam znajdziemy jakiś trop?

    Zgodzili się i pognaliśmy, w tym ja w wąskch rurkach, w stronę wzgórza. Prawdopodobnie wygladaliśmy komicznie, ale cóż, nie to jest teraz najważniejsza, prawda? Magiczne fajerwerki były rozłożone, tak jak powinne, by przy wybuchu stworzyć obrazek, przedstawiający pokonanie Kronosa (co miało być niespodzianką) oraz radość z wygranej. Lecz z niewiadomych powodów nie wypaliły.
    I wtedy zauważyłam coś błyszczącego w trawie. Schyliłam się i podniosłam zgnieconą puszkę Coca-Coli. Zwykłą, nie dietetyczną. I już wiedziałam, kto - albo raczej z którego Domku - unieruchomił fajerwerki. I raczej nie był to sabotaż.
    Powiedziałam chłopakom, że muszę na chwilę pójść i pobiegłam do Domku Jedenastego. Hermes. Bóg podróży, wędrówki, ale i złodzei i psot. Pamiętam, jak kiedyś tylko dla dowcipu bracia Hood polali trucizną koszulkę jednej z łowczyń, uniemożliwiając jej udział w misji. Luke był grupowym Jedenastki. Dlatego cały czas mam szacunek do tego Domku. Ze względu na niego. 

    Po śmierci Luke'a, grupowymi zostali właśnie Travis i Connor. Zawołałam ich, lecz ich miny zdradziły ich na samym początku.
- Yhm, hej Annabeth - przywitał się Connor - co tam?
- Wy doskonale wiecie, co. To miał być żart wszechczasów, tak? - spytałam podejżliwie.
- Chcieliśmy, by fajerwerki, oprócz pokonania Kronosa, dodały nasze podobizny w tle. Jako bohaterów. Tylko tyle - powiedział zakłopotany Travis. - Przepraszamy.
- Naprawię go. Ale w zamian obiecajcie, że mi pomorzecie w pewnej sprawie.

   
Spojrzeli na siebie i kiwnęli głowami. Piętnaście minut później w końcu zobaczyliśmy piękny, taki jaki miał być, pokaz sztucznych ogni. Percy zauważył mnie, ale pomimo tego, że byłam cała ubłocona, tylko się uśmiechnął i przyciągnął do siebie. Pocałował mnie czule.
- Jak dla mnie zawsze wyglądasz pięknie - szepnął mi do ucha.
     A dzięki braciom Hood, którzy podkradli parę rzeczy z marketu przed Wzgórzem Herosów, spędziłam razem z Percym następnego dnia cudowny ranek, z piknikiem w roli głównej. A do tego Percy wrzucił mnie całą do wody. Jeszcze mu się odwdzięczę, popamięta mnie.