poniedziałek, 23 grudnia 2013

Luke, Thalia i burza w Obozie Herosów.

   Dziś jest dwudziesty drugi grudnia. Za dwa dni wracam do taty i macochy na święta. Naprawdę się cieszę, choć od ponad dwóch lat obawiam się jednej rzeczy. Znaczy oczywiście moim największym lękiem są pąjąki, ale nie o tym teraz mówię. Ojciec przed trzema latami przeprowadził się do San Francisco. Nie chodzi o to, że nie lubię tego miasta - jest naprawę urocze. Jedynie architekt idealny potrafiłby zaprojektować coś takiego. Przecina je sieć tramwajowa, a po niej jeżdżą zabytkowe tramwaje. Przypominają mi Barcelonę za czasów hiszpańskiej inkwizicji. Nie żebym wtedy żyła, po prostu czytałam kiedyś o niej książkę. Pomimo tego, że uwielbiam czytać, jest to dla mnie prawdziwą katorgą, bo jak większość herosów borykam się z dyslekcją. Mój móżg został zaprogramowany na odczytywanie starożytnej greki, a nie angielskiego. Sam dom też jest ładny - schludny, czysty, ale z nutką nowoczesności. Meble pomalowane na odcienie białeo i szarości, lecz dzięki moim przyrodnim braciom zdążyły już zmieniać wygląd wiele razy.
     Wydawać by się mogło, że skoro wierzę w Olimpijczyków, nie powinnam obchodzić Wigilii. Ale nawet ateiści świętują, więc dlaczego ja nie mogłabym?

                                                                           


  Tak rozmyślając podeszłam do lustra, które wisiało na wschodniej ścianie domku należącego do Ateny. Spędziłam w nim prawie połowę życia. Na początku obawiałam się samotności, bo przecież Luke z Thalią nie mogli mieszkać ze mną, każde z nich miało oddzielny dom, a w domku Hermesa przyjmowano wszystkich gości i nieokreślonych półbogów, więc Luke miał zawsze pełne ręce roboty. Podziwiałam go za poddanie i cierpliwość, jaką okazywał nowym. I te jego lekcje szermierki! Już jako mała dziewczynka potajemnie zakradałam się na jego lekcję, by zobaczyć go w akcji. Nawet przeciwko słomianej kukle. Wydawał się być taki opanowany, skupiony tylko na celu. Nie zauważyłam wtedy błysku zawiści w jego niegdyś błękitnych oczach.
 
                                                                           
      Na kozetce, oprócz paru kosmetyków, należących głównie do moich sióstr, ponieważ ja praktycznie w ogóle się nie maluję, leżał sztylet. I znowu zalała mnie fala wspomnień... Mój pierwszy prezent od Luke'a. Dał mi go, ponieważ twierdził, że pomimo trudności jakie wiążą się z walką tą bronią, idealnie sobie z nim poradzę. A ja go chętnie przyjęłam, po trudnościach związanych z pokonywaniem potworów, chętnie lgnęłam do czegokolwiek, co mogło choć na chwilę spowodować ich zniknięcie. Chciałam przestać uciekać. A Luke mi w tym pomógł.
    Spojrzałam na moje odbicie. Moje blond włosy często przynosiły mi kłopoty. Część ludzi brała mnie za stereotypową blondynkę, więc musiałam starać się dwa razy bardziej, by udowodnić swój intelekt. Wśród blond pasemek widniało jedno siwe. Pamiątka po podtrzymywaniu nieboskłonu Zostałam wykorzystana, lecz nawet wtedy czułam, że Kronos nie omiótł Luke'a do końca. Nigdy nie potrafiłam nienawidzić go za krzywdę, którą zrobił mnie i osobom, na których mi zależy. Zatruł sosnę Thalii. Zabił Backendorfa. Chciał zniszyć Percy'ego. Przez niego nosiłam niebo. To dlaczego tak trudno poczuć odrazę?
                                                                           
    Lecz zanim wrócę do domu, mam jedno zadanie do wykonania. Dzisiaj oprócz rocznicy pokonania Atlasa, jest jeszcze jedno ważne wydarzenie. Mianowicie urodziny Thalii, mojej przyjaciółki. Stała się nieśmiertelna, ponieważ dołączyła do łowczyń bogini Artemidy. Przysięgła lojalność, a także wyrzeczenie się kontaktów bliższych niż przyjaźń z osobnikami płci męskiej. Na szczęście z Percym mogła się widywać. Artemida pozwoliła jej zostać w Obozie do świąt. Wszystko zapowiadało się świetnie, dopóki to się nie wydarzyło. Modliłam się, żeby nie wpłynęło to na uroczystość. Deszcz. Deszcz w Obozie Herosów! Na bogów, tu nigdy nie pada! Chyba, że mój chłopak znowu błysnąl inteligencją i wkurzył czymś Thalię. Tylko oni, jako potomkowie Zeusa i Posejdona mogą wywyołać taką burzę. Czy on nawet w jej urodziny musi się z nią droczyć?! Choć raz, nie mogło być, tak jak chciałam by było?! Perseuszu Jacksonie, strzeż się!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz