sobota, 28 grudnia 2013

Poczucie winy przerosło chyba nie tylko mnie.

    Przysnęłam. Na szczeście tym razem nie miałam snów. Prawdopodobnie byłam zbyt wyczerpana, by znaleźć jeszcze siłę na nie. Jak większość półbogów, śnią mi się głównie okropieństwa, po których budzę się zlana potem. Ostatnio trochę ustały, bo po pokonaniu Kronosa, mało potworów stąpa po ziemii, ktore moglyby mnie zaatakować. Jednak cały czas śni mi się, jak tracę Percy'ego. Jak nie potrafię go uratować, tak samo jak nie mogłam ocalić Luke'a. Budzę się przerażona i natychmiast pragnę go ujrzeć, by sprawdzić, czy koszmar nie okazał się prawdziwy. Jednak gdy tylko zobaczę ten jego słodki uśmieszek, od razu sie uspokajam. Ciężar spada mi z serca. Nie wybaczyłabym sobie, gdyby coś mu się stało.

     Obudziłam się ponownie w Domku nr 6. Percy usnął na krześle, prawdopodobnie czekając, aż otworzę oczy. Zauważyłam, że lekko zmarszczył czoło, jakby się martwił. No tak, przecież byłam nieprzytomna przez... Zorientowałam się, że tak naprawdę nie wiem, ile godzin bądź dni nie miałam kontaktu ze światem. Godzinę? Dwie? Dzień? Męczy mnie brak wiedzy. Jak mama nie lubię, gdy czegoś nie wiem albo gdy nie potrafię dociec, co się stało. Jego reka leżała na oparciu łóżka, pewnie trzymał mnie za rękę, zanim się zdrzemnął. Z ust delikatnie kapała mu ślinka. Wyglądał przy tym tak uroczo, lecz nie można się zwieść jego słodkim niebieskim oczkom albo kosmykom włosów obadajacych swobodnie na czoło, bo gdy tylko ujrzał potwora, natychmiast wyciągał długopis, który zamieniał się w Anaklysmosa, inaczej Orkana. Rozprawiał się z nim bardzo szybko. Przeważnie walczyliśmy blisko siebie, stykając się plecami, by chronić się nawzajem. Czułam się przy nim tak bezpiecznie, że poszłabym za nim w środek ciemności albo nawet do Tartaru.
     Słonce lekko raziło mnie w oczy. Nie chciałam budzić Percy'ego, pewnie się zmęczył pilnując mnie. Stwierdziłam, że poleżę jeszcze, a jak się obudzi, to udam zaspaną. To przecież sprawiedliwe.

   
Jednak wbrew moim oczekiwaniom, Percy natychmiast (miał wbudowany jakiś radar czy co), zerwał się z fotela, by sprawdzić, co ze mną. Gdy ujrzał, że nie śpię, uśmiechnął się szeroko. Lekko mnie podniósł, ujął moja twarz w swoje duże dłonie i pocałował mnie, tak, jakby nie widział mnie od miesięcy. Poczułam rozpływającą rozkosz, jak po zjedzeniua całego batona ambrozji (co jest nie możliwe, bo gdy zjesz za dużo boskiego jedzenia, zamieniasz sie w żywą pochodnię - nie muszę chyba mowić nic więcej). Gdy tylko odsunął się trochę, by odetchnąć, ujrzałam jego niezwykłe niebieskie oczy, w kolorze czystego Morza Śródziemnego. Wziął moją rękę, mocno zaciskając palce i odgarnał mi włosy z czoła. Tak jak ja, miał jedno siwe pasemko, pamiątkę po podtrzymywaniu nieba. Zaraz potem spojrzał mi czule w oczy. Wtedy po raz pierwszy przeraziłam się, że stracę Luke'a. Spadł z dużej wysokości, ale przeżył. Percy spojrzał mi czule w oczy i spytał się :

- Jak się czujesz, Annabeth? - spytał z troską - Boli cię głowa? Potrzebujesz czegoś?
- Względnie dobrze - odpowiedziałam. Jaki on jest cudowny! -  Którego dzisiaj mamy?
- Dwudziesty Szósty. Drugi dzień świąt.

    Zaniepokoiłam się tym zdaniem. Jeśli już był drugi dzień świąt, to znaczy, że byłam nieprzytomna przez dwa dni. Powinnam być już w domu, jeść rodzinny obiad z tatą, macochą i przyrodnimi braćmi. A leżę w Domku nr 6. Chciałam jak najszybciej wstać, wziąć taksówkę na lotnisko i wykupić lot do San Fransisco. Jednak gdy tylko się podniosłam, pokój zawirował mi przed oczami. Gdyby nie Percy, który złapał mnie o ostatniej chwili, upadłabym z hukiem na podłogę. Przytrzymał mnie i z powrotem położył na wygodnej kanapie, na której wcześniej leżałam. Znowu miał tą swoją zatroskaną minę, jak wtedy, gdy byliśmy w labiryncie Dedala.

- Odpocznij. Sądzę, że zbyt gwałtownie wstałaś - stwierdził. Oczywiście miał rację. Co ja sobie myślałam? - Przepraszam.
- Za co?
- Nie pamiętasz jak ostro pokłóciłem się z Thalią? Nic sobie nie przypominasz?
 
    Coś zaczęło mi świtać w głowie, ale jeszcze nie wiedziałam, o co chodzi,
- No więc, gdy wbiegłaś między nas, tak jakby oberwałaś strumieniem wody i piorunem - powiedział wyraźnie zawscydzony, pocierając kark dłonią, a policzki zaróżowiły mu się tak, jakby stał godzinę na mrozie.
- O co się pokłóciliście? - spytałam ostro. Chyba trochę za ostro, ale chciałam poznać prawdę.
    Speszył się jeszcze bardziej.
- Annabeth, yyy... To nie jest teraz najważniejsze. Powinnaś odpocząć.
    Nie zamierzałam odpuścić.
- Powiedz mi Percy, proszę.
- Zaboli cię to. Odsuniesz się ode mnei.
- Nie prawda. Jak mogłabym to zrobić?
- Więc... Nie wiem nawet, jak zacząć. Thalia przyjechała naswoje urodziny, a ja wszystko zepsułem. Wspomniała o Luke'u. Że chciałaby spędzić nim dzień. Porozmawiać.

   Thalia wspomniała o Luke'u? Po co? A i dlaczego Nico di Angelo rozmawiał z nim kiedyś, jeśli stał po naszej stronie? Zdecydowałam ze na razie nie wspomnę o tym Percy'emu.

- Powiedziałem, że to przecież niemożliwe - kontynuował - i że no... Umarł i nigdy nie wróci. Wtedy Thalia kąśliwie stwierdziła, że gdyby Annabeth, to znaczy ty, go nie zabiła, byłby tutaj z nami. Ja oczywiście nie zgadziłem się z nią, no i trochę jej wygarnąłem, że ty musiałaś go poświęcić, by uratowac świat, a ona tylko poluje z tymi swoimi łowczyniami i że nie rozumie, przez co musiałaś przejść. Oburzyła się, sięgnęła po włócznię i strzeliła mnie błyskawiacą. Oddałem jej, znaczy, strzeliłem w nią strumieniem wody, wrzucając do jeziora. Cała przemiąknięta, właczyła egidę. I wtedy rozpętało się piekło. Krzyczała, że go zdradziłaś, że był waszym przyjacielem, że gdyby nie on, zginęłabyś jako siedmiolatka. Zaczęliśmy walkę. Wykrzyczałem, że rzanił cię wiele razy, że stał po stronie Kronosa i w ogóle. Powiedziałem też, że był po prostu zły. Nie chciałem jej zranić, naprawdę, ale jak zaczęła rzucać wyzwiskami apropo ciebie, nie wytrzymałem i ...

    Wtedy spojrzał na mnie i natychmiast umilkł. Rozpłakałam się. Ja... Starałam się być silna, udać, że słowa Thalii mnie nie obchodzą, ale miała rację. Zabiłam Luke'a. Cokolwiek powiedział Percy, by poprawić mi humor, nie zadziałało. Zabiłam Luke'a.  A Thalia mi to uświadomiła.

- Hej, Annabeth, już spokojnie, jestem przy tobie - szepnął mi do ucha, wycierając kantem dłoni spływajace mi po twarzy łzy -  Thalia się pomyliła. Na pewno, gdyby ochłonęła, pomyślała by trochę dłużej, stwierdziłaby, że śmierć Luke'a to nie twoja wina. Musiałaś to zrobić. Choć ja nie zachowałem się lepiej. Nienawidziłem go, choć tak naprawdę nie był zły. Raczej zagubiony. Obydwoje zachowaliśmy się impulsywnie. Żałuję, że nas zobaczyłaś.

    W tym momencie przypomniały mi się ostatnie słowa Luke'a. Kochasz mnie, Annabeth?

2 komentarze:

  1. "Czułam się przy nim tak bezpiecznie, że poszłabym za nim w środek ciemności albo nawet do Tartaru." Nie kuś losu...

    OdpowiedzUsuń