czwartek, 30 stycznia 2014

Wybór, który zadecyduje o losie świata.

    - Dziecino, bądź cicho - szepnął ktoś cichutko, z lekką chrypą w głosie, świadczącą o dosyć sporym zmęczeniu, stojąc w kącie pokoju. Mężczyzna starał się ukryć swój strach, lecz wystarczy podnieść swój wzrok ku oczom, gdyż tylko one nigdy nie kłamią. Nerwowo zaciskał swe długie palce wokół wąskiego nadgarstka, pocierając co raz skórę, podpaloną w kilku miejscach. Sprawiał wrażenie człowieka, który przeżył w życiu już nie jedno, a mimo to ciągle chciał walczyć w imię czegoś, co uważał za słuszne. Jakby za potwierdzenie służyły głębokie zmarszczki przy oczach, a mocno wytarta marynarka koloru burgundy sprawiała wrażenie, iż przeżyła równie wiele co jej właściciel. Na próżno było szukać jakichkolwiek oznak radości, wydawało się, że uśmiech dawno nie zawitał na jego mocno zaoranej twarzy. Gdy zauważył, że mu się przyglądam, westchnął cicho i pomógł mi wstać. Dopiero teraz zainteresowałam się pokojem, w którym się znalazłam. Ściany, pomalowane na ciemny heban, otaczały z czterech ścian drewnianą podłogę. Spojrzałam w górę i  krzyknęłam głośno, bardzo wysokim głosem, prawie jak śpiewaczka operowa w słynnej Metropolitan Opera. Nade mną, a raczej nad nami, licząc tajemniczego jegomościa, znajdowało się bezchmurne niebo nocą, gdzie każda gwiazda lśni coraz mocniejszym światłem, modląc się o zauważenie śmiertelników, a księżyc wydaje się być główną atrakcją wieczoru. Po chwili osłupienia, zaczęłam rozglądać się za gwiazdozbiorami - Małym i Wielkim Wozem, Niedźwiedzicą, aż w końcu ujrzałam młodą dziewczynę, z łukiem i kołczanem w ręku. Była to Zoe Nightshade, jedna z łuczniczek Artemidy, która zginęła na górze Otrys, ratując nam życie. W podzięce, jej pani zamieniła ją w najwspanialszy gwiazdozbiór, jaki kiedykolwiek widział świat.

    - Widzę, że zdążyłaś już objąć spojrzeniem to pomieszczenie - stwierdził ze spokojem starzec. 
    - Jest niezwykłe - odparłam, ciągle rozglądając się po pokoju. 
    - Masz rację. Nie ciekawi cię jednak, kim jestem i dlaczego cię tu sprowadziłem? - zapytał, bez cienia złośliwości. Chyba naprawdę chciał, bym się o tym dowiedziała.
    - Oczywiście, monsieur...
    - Pertie, moja droga.  - odparł, delikatnie podnosząc kąciki ust, lekko odsłaniając, białe jak świeży śnieg, zęby. Zaintrygowało mnie to imię. Pertie. Nietypowe, choć kiedyś już je słyszałam.
    - Hmm, Pertie - zaczęłam niepewnie, nie bardzo wiedząc, o co najlepiej spytać. -  Co ja tu właściwie robię? I dlaczego spotykamy się akurat tutaj?
    - Odpowiem ci najpierw na to drugie pytanie, o ile mi pozwolisz, młoda damo. Dawno temu, mój władca, wysłał mnie na niebezpieczną misję, z której ledwo wróciłem z życiem. Od tamtej pory czułem się coraz słabszy, choć nie przeszkodziło mi to w kolejnych zadaniach, które zlękłyby niejednego herosa. Tak ja mówiłem, każdy pojedynek osłabiał mnie coraz bardziej, a obecnie, tylko blisko nieba, mogę się ukazywać zabłąkanym duszom, oferując im pomoc - mówił powoli, wprowadzając nutkę grozy, tak samo jak hiszpański mistrz literatury, Carlos Ruiz Zafón. Zaczęłam się go bać, choć nie miałam ku temu powodów. Napawał mnie lękiem, zdawał się wypełniać całą dostępną przestrzeń, a jego słowa jakby zawisły  w powietrzu.
    - Wiem, kogo szukasz. Znajdę ją, lecz pamiętaj, nic nie jest za darmo. Tyle, że ja proszę, o coś więcej, niż złote drachmy czy dolary, Annabeth. Proszę o coś wiele cenniejszego.

     Szybko powiedział cenę, jaką wymagał ode mnie za informacje o zaginionej bogini. Z początku myślałam, że żartuje, ale jedno prędkie spojrzenie na niego sprawiło, że od razu wiedziałam, że nie kłamie.

     Zaniemówiłam. Rzadko mi się to zdarza, a jednak teraz nie potrafiłam wybyć z moich ust choćby jednej monosylaby. Wydawał się wiedzieć o mnie więcej, niż ja sama kiedykolwiek się dowiem. Nigdy nie czułam takiego lęku, który wypełniał mnie całkowicie, jakby krople krwi w moich żyłach zmieniły się w złośliwe stworzonka, których jedynym zadaniem jest jak najmocniejsze przestraszenie mnie. A ja nie zamierzałam się im poddać.
     - Czego tak naprawdę chcesz? - wrzasnęłam z frustracją. Dawno nie czułam takiej złości. Najchętniej udusiłabym go w tym momencie, zaciskając palce na jego wąskiej szyi, lecz wiedziałam, że jest silniejszy niż ktokolwiek z kim walczyłam.  - Pomóc mi czy mnie zniszczyć?!
     - Ależ po co te nerwy - odparł, świdrując mnie wzrokiem. - Lepiej powiedz, czego tak naprawdę chcesz ty.
     - Ja?! - spytałam, z wyczuwalną ironią w głosie. Jakiś tajemniczy jegomość starał mi się wmówić, że to ja potrzebuję wsparcia. Muszę go przezwyciężyć, nie mogę mu pokazać, jak słaba jestem.
     - Zdecydowałaś już, co zamierzasz? - spytał, siląc się na obojętny ton.
     - A co ci na tym tak zależy?
   
     Uśmiechając się pod nosem, odwrócił się do mnie plecami, szukając czegoś w skrzyni, którą dopiero co zauważyłam. Ktoś musiał skonstruować bardzo skomplikowany mechanizm, gdyż mężczyzna co raz wkładał nowe klucze, przekręcając nimi odpowiednią ilością razy. Gdy tylko ją otworzył, wyjął coś na prędko i z powrotem zamknął komódkę, która natychmiast zniknęła. Stanął tuż przede mną, patrząc mi wściekle w oczy. Chciałam się cofnąć, lecz złapał mnie mocno za oba ramiona i nie zamierzał puścić. Jego palce dotkliwie wbijały mi się w skórę, tak, że miałam ochotę zawyć z bólu, lecz nie chciałam mu okazać, że się go boję.
     - Czy ty widzisz, co ja tu w ogóle mam?! - krzyknął, plując mi w twarz. Wyrwałam mu się z uścisku, a on zatoczył się i upadł na podłogę. Moim pierwszym odruchem była chęć pomocy, lecz zbyt bardzo się go bałam. Nastąpiła w nim natychmiastowa przemiana. Z spokojnego, tajemniczego starca zmienił się w szaleńca, a w oczach miał czysty obłęd.
     - Nie mogę go zawieść! Zobacz, zobacz, moje dziecko!

    Spojrzał na mnie błagalnie i otworzył dłoń. Trzymał złoty łańcuszek z...

     - Błyskawica? Moment... Pertie... - właśnie sobie przypomniałam, skąd znam to imię. Percy. - Jesteś Perseuszem, herosem, synem Zeusa i Danee, to ty pierwotnie zabiłeś Meduzę i Atlasa. A czujesz się tutaj najsilniejszy, ponieważ... - zamyśliłam się. - Ponieważ po śmierci twój ojciec umieścił cię na niebie jako gwiazdozbiór, a tutaj powietrze jest czystsze niż gdziekolwiek, więc dlatego jedynie tu możesz ukazać się w swojej ludzkiej formie, bo znajdujesz się najbliżej gwiazd! - krzyknęłam, z radości. W końcu odkryłam, kto tak naprawdę oferował mi pomoc.
     - Kto ją porwał? Perseuszu, muszę to wiedzieć!
     - Nie, nie mogę... - zaczął się jąkać, patrząc w podłogę, jakby każde słowo sprawiało mu niewyobrażalny ból.
     - Perseuszu, pomóż mi! Kto ją porwał? - spytałam, tracąc resztki spokoju. - Perseuszu!
     - Nie, nie mogę, wybacz Annabeth, obiecałem jej, że nic nie powiem...
     - Komu obiecałeś? Kto ci to zrobił? - spojrzałam się na niego, na zapłakanego, załamanego półboga, który niegdyś zasłynął ze swej odwagi, teraz pokazując, jaki tak naprawdę jest słaby emocjonalnie. Ktoś złamał jego chęć walki. Chęć do życia.

      Nagle całkowicie przeszła mi złość na niego, teraz chciałabym jedynie podejść do niego, przytulić się i otrzeć łzy, spokojnie spływającej po twarzy. Ktokolwiek mu to zrobił, musiał być na tyle wyrachowany, by spowodować całkowite załamanie psychiczne u Perseusza. Z początku oferował mi pomoc, lecz teraz to on jej najbardziej potrzebował.
    - Perseuszu, naprawdę muszę dowieść, kto porwał Afrodytę. Czy złożona oferta jest ciągle aktualna? - zapytałam, a on spojrzał na mnie swoimi smutnymi oczami. Nie widzę innego wyjścia, po za tym, który mi zaproponował na samym początku rozmowy.
    - Mówisz serio? - zdziwił się, jednocześnie ożywiając się wyraźnie.
    - Absolutnie serio - odparłam, uśmiechając się szeroko, chcąc go zachęcić do współpracy.
    - Na pewno chcesz to zrobić? - ciągle się wahał.
    - Na pewno.
    - Hmm, dobrze - wyciągnął dłoń, a ja ją ścisnęłam. - Pamiętaj, że teraz nie ma odwrotu.
    - Wiem, nie zawiodę, przyniosę ci to, o co prosiłeś.
    - Pamiętaj jeszcze o jednym. Perseusz i jego pani nigdy nie grają fair.

                                                                            ***

    Wtedy się obudziłam. Szybko się rozejrzałam i odetchnęłam z ulgą. Z powrotem znalazłam się w pokoju w hotelu Plaza, w którym zasnęłam. Zorientowałam się, że to mi się jedynie śniło, ale czułam, że zawarta umowa cały czas obowiązuje. Nade mną stał Percy, wyraźnie zatroskany, trzymając mnie za ramię. Spostrzegłam, że w czasie snu zrzuciłam kołdrę na podłogę, a podkoszulek był cały pognieciony. Starałam się usiąść, lecz Percy powstrzymał mnie, obchodząc się ze mną jak z porcelanową lalką.
 
  - Jak się czujesz? - spytał, marszcząc czoło. - Przynieść ci coś?
    - Nie, wszystko okej. Jak długo...
    - Dwanaście godzin - przerwał mi. - Martwiłem się, że coś ci się stało. Nie mogłem cię obudzić, cała się rzucałaś po łóżku, krzyczałaś, nie wiedziałem, co zrobić...
    - Już, spokojnie - przyłożyłam dłoń do jego policzka, starając się go uspokoić. Jego piękne, niebieskie jak morze o świcie, oczy cały czas wykazywały niepokój. Pocałował mnie, a zaraz potem chciał coś powiedzieć, lecz położyłam palec na jego ustach, dając sygnał, by nic nie mówił. - To teraz nie jest najważniejsze. Po prostu połóż się obok mnie.

     Szybko opowiedziałam mu mój sen, specjalnie pomijając fragmenty o układzie z tym prawdziwym Perseuszem. Nie pozwoliłby mi wtedy.
 
     A ja po prostu musiałam udać się ponownie na górę Otrys, samotnie, gdzie znajdowała się porwana bogini. Jedyne, co mi ciążyło na sercu to cena, jaką musiałam zapłacić za odpowiedź.  Obiecałam, że przyniosę mu dziecko Wielkiej Trójki, z którymi zamieni się miejscami. Półbóg zostanie gwiazdozbiorem, a Perseusz w końcu zacznie normalne życie. Oszukał mnie, udawał słabego, by wyrzec na mnie to przyrzeczenie. Nie mogę zawieść. Nie mogę być przyczyną kolejnej wielkiej wojny między bogami.

     Więc będę musiała wybrać pomiędzy Percym, Thalią a Nico.



1 komentarz:

  1. Nominowałam cię do Liebster Blog Award. Więcej informacji tu:
    http://mara-charles.blogspot.com/2014/02/liebster-blog-award.html
    Pozdrawiam
    Margaret :*

    OdpowiedzUsuń