Zgodnie z obietnicą, wybrałam się z Percym na romantyczny spacer tylko we dwoje. Nowy Jork znaliśmy już praktycznie na pamięć, ale zawsze udawało się mu nas zaskoczyć, pomimo dość schematycznej budowy.
Jak kiedyś stwierdził Percy, Nowy Jork jest zupełnym przeciwieństwem Los Angeles, jak jing i jang albo jak Clarisse i Silena, które zaskoczyły wszystkich zostając przyjaciółkami na krótko przed śmiercią Sileny. Clarisse za pomoc w jej pierwszym chłopaku przysięgła sobie strzec i chronić Silenę. Nikt nie pamięta jej zdrady, dla wszystkich pozostała w pamięci jako bohaterka, która przywołała domek Aresa do walki. W Nowym Jorku wszystko jest uporządkowane, logicznie rozstawione budynki, tak, że nawet nie znając miasta trudno była się zgubić. Natomiast w L.A. panuje chaos. Wszystko umieszczone jest byle jak, nikt tam nie dba o porządek, logikę, tak, jakby żyły tam same rozpieszczone gwiazdki. Co jest całkiem prawdopodobne, patrząc na wzgórze Hollywood w tle. Ale w końcu znajduje się tam główne wejście do Podziemia, królestwa Hadesa, więc jak można wymagać porządku, tam, gdzie dusze niespokojnie czekaja na wyrok, prawda? A uwierzcie mi, sam Hades raczej nie emanuje spokojem. Doświadczyłam jego, hmm ,,empatii'' parę razy, wtym pierwszy raz gdy miałam jedynie dwanaście lat. Ale to długa historia.
Szliśmy dosyć powoli, by móc napawać się widokiem miasta bez armii potworów nacierających na ciebie. Poległo tutaj wielu herosów, stojących po różnych stronach wojny. Spowodowaliśmy wyparowanie wielu potworów, które z odrobiną szczęścia powrócą dopiero za parę setek lat, lecz zapłaciliśmy za to dużą cenę. Udało nam się uratować Manhattan i ocalić Olimp przed inwazją, ale nie przyszło nam to łatwo. Cały czas mam na ramieniu delikatną bliznę, pamiątkę po zatrutym nożu, wycelowanym w Percy'ego. Obroniłam go, ale ledwo przeżyłam. Za bliznę mogłam podziękować Ethanowi Nakamurze, synowi Nemezis, ale nie wybaczyłabym sobie straty Percy'ego z mojej winy. Tym bardziej, jak później miałam opuścić Luke'a. Wciąż robi mi się niedobrze, myśląc o tym.
- Myślę, co bym bez ciebie zrobiła, Glonomóżdżku - odparłam, szeroko się uśmiechając.
- Beze mnie? Chyba sobie żartujesz. Raczej co ja bym zrobił bez ciebie, Mądralo - powątpiewał - Nie przeżyłbym bez ciebie jednego dnia. Już podczas pierwszej misji zabiłbym się o kraty w tym Tunelu Miłości, gdybyśmy nie skoczyli na twój znak, pamiętasz? - spytał.
- Wystarczy jedynie obliczyć kąt, pod którym powinnyśmy się odbić, bla bla bla, przecież to proste prawa fizyki - przedrzeźniał mnie - Jakby fizyka kiedykolwiek była prosta.
- Zamknij się - odpowiedziałam, wystawiając mu język - Przecież to tylko zdjęcie, Annabeth, co może się stać? - przypomniałam mu wizytą u Cioci Em, alias Meduzy.
- Dobra, zapomnijmy o tym - powiedziałam z uśmiecham Percy - A po za tym, byłabyś najładniejszym kamiennym posągiem ze wszystkich. Ej! - odparł, rozcierając ramię po moim kuksańcu. Oboje zaczęliśmy się śmiać.
I wtedy go ujrzeliśmy. Z początku chciałam wyjąć mój sztylet, bo poprzednie spotkanie z nim raczej nie należały do najprzyjemnejszych, lecz zorientowałam się, że go nie wzięłam. Choć raczej nie powinien być mi potrzebny. Cały we łzach (to puste oczodoły z groźnym płomieniem w środku mogą łzawić?), klęczący i wyzywający wszystkich, co tylko stanęli bliżej niż na odległość dziesięciu mętrów. Wymawiał cały czas tylko jedno imię i ogólnie wyglądał na załamanego. Ares, bóg wojny, darł się w niebogłosy. Nawet bym mu współczuła, gdyby nie starał się parę razy nas zabić albo gdyby okazałby choć trochę skruchy, nad tym, co zrobił. Lecz sprawiał wrażenia naprawdę załamengo, mówiąc w kółko ,,Afrodyto, Afrodyto, Afrodyto!!''
- Hmm, panie Aresie - mruknęłam - Wszystko w porządku? - spytałam, ignorując wściekłe spojrzenia Percy'ego.
- A wygląda, jakby było wszystko w porządku, głupia dziewczyno?! - odpowiedzial z irytacją. A potem spojrzał na nas - A, to wy.
- Czy coś się stało z pana dziewczyną, Aresie? - zapytałam z niepokojem. Ale cóż, jeszcze nie wyparowaliśmy i nie groził nam pojedynkiem, więc chyba naprawdę było u niego nie najlepiej.
- Zniknęła. Wyparowała. Nie wiem - stwierdził Ares, chowając twarz w dłonie.
- Moment. Żebym się nie pogubił - zaczął Percy.
- Co jest bardzo możliwe - mruknął zgryźliwie bóg.
- Ej! - oburzył się syn Posejdona - Więc twoja dziewczyna, to jest Afrodyta, boginii miłości, zniknęła. A ty nie wiesz, co się z nią stało.
- Byliśmy umówieni. Tutaj. Obiecała, że przyjdzie - powiedział ze smutkiem.
- Nie sądzisz, że może po prostu już nie chce się z tobą spotykać, co? Może stwierdziła, że nie ma ochoty się z tobą widywać? Nie koniecznie musiała zostać porwana albo coś.
Ares zawył z bólu.
- Percy! Jak możesz? - spytałam z oburzeniem. Naprawdę, teraz mu naszło na dogryzki?
- Panie Aresie, - zwróciłam się do boga - pomożemy ci. Obiecujemy dowieść się, co stało się Afrodycie i w razie czego pomóc jej. Sądzę, że jesteśmy to winni Silenie - stwierdziłam widząc pytające oczy Percy'ego - Nie wiesz może, co mogło się z nią stać?
- Pewnie ten stary kowal skonstruwał jakąś głupią pułapkę, byle by nie dopuścić do naszego spotkania.
- Hmm, to jakby jej mąż - wtrącił się Percy, ale widząc moje spojrzenie natychmiast zamilkł.
- Może powinniśmy udać się do jego kuźni? Tyson mógłby nas pomóc.
- Taa, może to coś da - mruknął zrezygnowany.
- Odnajdźcie ją. Proszę - zapłakał Ares.
- Postaramy się - przyrzekłam.
Percy zagwizdał i zaraz pojawił się jego pegaz, Mroczny. Wziedliśmy i polecieliśmy prosto ku Etnie. Chłopak czule mnie obejmował, a ja myślałam tylko o jednym. Czy naprawdę coś się jej stało czy tylko starała się ubarwić swój własny związek, tak samo jak chciała utrudnić mi życie z Percym? ,,Przebrniemy przez to. Razem'' - pomyślałam.
O RANY O.o Tego się nie spodziewałam
OdpowiedzUsuń